Omlet z żółtym serem i prażoną cebulą
Aż dziw bierze, że przez te kilkanaście lat prowadzenia bloga nie znalazł się na nim ani jeden przepis na omleta. Nadrabiam zatem zaległości i mam dla Was idealny przepis. W zasadzie to przepis Ani, ona robi najlepsze omlety, serio. Są genialne! Ja w ogóle nie robię, bo po co mam robić, skoro Ania robi i tak lepsze. Wiele razy prosiłem ją żeby dała mi na bloga przepis, ale wciąż słyszałem, że „ale jak mam ci dać, skoro ja na oko wszystko robię?!”. No więc któregoś razu przymusiłem ją żeby zważyła to swoje „na oko” i tym sposobem mam przepis. Ja wiem, że tradycyjny omlet to się tylko z jajek składa, ale to taki omlet z czasów dzieciństwa. Ania nauczyła się go od swojej mamy, a i ja takie smaki z dzieciństwa pamiętam. Czyli z czasów PRL-u (tak, aż taki stary jestem). A wówczas, z braku wielu rzeczy, trzeba było kombinować i trochę oszukiwać. Więc to taki oszukany omlet, z mąką i wodą, nie z samych jajek. A skoro już wspomniałem o czasach młodości, to tak mnie na wspomnienia wzięło. Bo czasami raczę Was tutaj różnymi historyjkami. Zatem, jeśli chcecie, to poczytajcie.
My, urodzeni w latach 50-60-70-80 tych, wszyscy byliśmy wychowywani przez rodziców patologicznych. Na szczęście nasi starzy nie wiedzieli, że są patologicznymi rodzicami. My nie wiedzieliśmy, że jesteśmy patologicznymi dziećmi. W tej słodkiej niewiedzy przyszło nam spędzić nasz wiek dziecięcy. Wszyscy należeliśmy do bandy osiedlowej i mogliśmy bawić się na licznych budowach. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka go wyciągnęła i odkażała ranę gencjaną. Następnego dnia znowu szliśmy się bawić na budowę. Matka nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Nie chodziliśmy do prywatnego przedszkola. Rodzice nie martwili się, że będziemy opóźnieni w rozwoju. Uznawali, że wystarczy, jeśli zaczniemy się uczyć od zerówki. Nikt nie latał za nami z czapką, szalikiem i nie sprawdzał czy się spociliśmy. Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z grypą służył czosnek, miód, spirytus i pierzyna. Dzięki temu nie stwierdzano u nas zapalenia płuc czy anginy. Zresztą lekarz u nas nie bywał, zatem nie miał szans nic stwierdzić. Stwierdzała zawsze babcia. Dodam, że nikt nie wsadził babci do wariatkowa za smarowanie dzieci spirytusem. Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Mama nie bała się ze zje nas wilk, zarazimy się wścieklizną albo zginiemy. Skoro zaś tam doszliśmy, to i wrócimy.
Jak kogoś użarła przy tym pszczoła to pił 2 szklanki mleka i przykładał sobie zimną patelnię. Ojciec za pomocą gwoździa pokazał, co to jest prąd w gniazdku. To nam wystarczyło na całe życie. Czasami mogliśmy jeździć w bagażniku starego fiata, zwłaszcza gdy byliśmy zbyt umorusani, by siedzieć wewnątrz. Jak się ktoś skaleczył, to ranę polizał i przykładał liść babki. Jedliśmy niemyte owoce prosto z drzewa i piliśmy wodę ze strugi, ciepłe mleko prosto od krowy, kranówkę, czasami syropy na alkoholu za śmietnikiem żeby mama nie widziała, lizaliśmy zaparowane szyby w autobusie. Nikt się nie brzydził, nikt się nie rozchorował, nikt nie umarł (nawet Jajco, a na serio zbyt bystry nie był). Żarliśmy placek drożdżowy babci do nieprzytomności. Nikt nam nie liczył kalorii. Nikt nam nie mówił, że jesteśmy ślicznymi aniołkami. Dorośli wiedzieli, że dla nas to wstyd. Nikt się nie bawił z opiekunką.
My, urodzeni w latach 50-60-70-80 tych, wszyscy byliśmy wychowywani przez rodziców patologicznych. Na szczęście nasi starzy nie wiedzieli, że są patologicznymi rodzicami. My nie wiedzieliśmy, że jesteśmy patologicznymi dziećmi. W tej słodkiej niewiedzy przyszło nam spędzić nasz wiek dziecięcy. Wszyscy należeliśmy do bandy osiedlowej i mogliśmy bawić się na licznych budowach. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka go wyciągnęła i odkażała ranę gencjaną. Następnego dnia znowu szliśmy się bawić na budowę. Matka nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Nie chodziliśmy do prywatnego przedszkola. Rodzice nie martwili się, że będziemy opóźnieni w rozwoju. Uznawali, że wystarczy, jeśli zaczniemy się uczyć od zerówki. Nikt nie latał za nami z czapką, szalikiem i nie sprawdzał czy się spociliśmy. Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z grypą służył czosnek, miód, spirytus i pierzyna. Dzięki temu nie stwierdzano u nas zapalenia płuc czy anginy. Zresztą lekarz u nas nie bywał, zatem nie miał szans nic stwierdzić. Stwierdzała zawsze babcia. Dodam, że nikt nie wsadził babci do wariatkowa za smarowanie dzieci spirytusem. Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Mama nie bała się ze zje nas wilk, zarazimy się wścieklizną albo zginiemy. Skoro zaś tam doszliśmy, to i wrócimy.
Latem jeździliśmy rowerami nad rzekę, nie pilnowali nas dorośli. Nikt nie utonął. Zimą któryś ojciec urządzał nam kulig starym fiatem i zawsze przyspieszał na zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Nikt nie płakał, chociaż wszyscy trochę się baliśmy. Dorośli nie wiedzieli, do czego służą kaski i ochraniacze. Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Szkolny pedagog nie wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego. W sobotę wieczorem zostawaliśmy sami w domu, rodzice szli do kina. Nie potrzebowano opiekunki. Po całym dniu spędzonym na dworze i tak szliśmy grzecznie spać. Pies łaził z nami – bez smyczy i kagańca. Raz uwiązaliśmy psa na sznurku i poszliśmy z nim na spacer, udając szanowne państwo z pudelkiem. Ojciec powiązał nas później na sznurkach i też wyprowadził na spacer. Zwróciliśmy wolność psu, na zawsze. Mogliśmy dotykać inne zwierzęta. Nikt nie wiedział, co to są choroby odzwierzęce.
Sikaliśmy na dworze. Zimą trzeba było sikać tyłem do wiatru, żeby się nie obsikać lub „tam” nie zaziębić. Każdy dzieciak to wiedział. Oczywiście nikt nie mył po tej czynności rąk. Stara sąsiadka, którą nazywaliśmy wiedźmą, goniła nas z laską. Ciągle chodziła na nas skarżyć. Rodzice nadal kazali się jej kłaniać, mówić „dzień dobry” i nosić za nią zakupy. Wszystkim starym wiedźmom musieliśmy mówić dzień dobry. A każdy dorosły miał prawo na nas to dzień dobry wymusić. Dziadek pozwalał nam zaciągnąć się swoją fajką. Potem się głośno śmiał, gdy powykrzywiały się nam gęby. Skakaliśmy z balkonu na odległość. Piotrek, ksywka Jajco, faktycznie nie był zbyt bystry i kiedyś coś mu się pomyliło i skoczył z drugiego piętra. O dziwo tylko krew mu z nosa poszła, nic więcej. Musieliśmy znać tabliczkę mnożenia, pisać bezbłędnie. Nikt nie znał pojęcia dysleksji, dysgrafii, dyskalkulii i kto wie jakiej tam jeszcze dys… Nikt nas nie odprowadzał do szkoły. Każdy wiedział, że należy iść lewą stroną ulicy i nie wpaść pod samochód, bo będzie łomot. Gotowaliśmy sobie obiady z deszczówki, piasku, trawy i sarnich bobków. Czasami próbowaliśmy to jeść. Jedliśmy też koks, szare mydło, gumy Donaldy, chleb z masłem i solą, chleb ze śmietaną i cukrem, oranżadę do rozpuszczania oczywiście bez rozpuszczania, kredę, trawę, dziki rabarbar, mlecze, mszyce, gotowany bób, smażone kanie z lasu i pieczarki z łąki, podpłomyki, kartofle z parnika, surowe jajka, plastry słoniny, szczaw, kogel-mogel, lizaliśmy kwiatki od środka.
Jak kogoś użarła przy tym pszczoła to pił 2 szklanki mleka i przykładał sobie zimną patelnię. Ojciec za pomocą gwoździa pokazał, co to jest prąd w gniazdku. To nam wystarczyło na całe życie. Czasami mogliśmy jeździć w bagażniku starego fiata, zwłaszcza gdy byliśmy zbyt umorusani, by siedzieć wewnątrz. Jak się ktoś skaleczył, to ranę polizał i przykładał liść babki. Jedliśmy niemyte owoce prosto z drzewa i piliśmy wodę ze strugi, ciepłe mleko prosto od krowy, kranówkę, czasami syropy na alkoholu za śmietnikiem żeby mama nie widziała, lizaliśmy zaparowane szyby w autobusie. Nikt się nie brzydził, nikt się nie rozchorował, nikt nie umarł (nawet Jajco, a na serio zbyt bystry nie był). Żarliśmy placek drożdżowy babci do nieprzytomności. Nikt nam nie liczył kalorii. Nikt nam nie mówił, że jesteśmy ślicznymi aniołkami. Dorośli wiedzieli, że dla nas to wstyd. Nikt się nie bawił z opiekunką.
Od zabawy mieliśmy siebie nawzajem. Bawiliśmy się w klasy, podchody, chowanego, w dwa ognie, graliśmy w wojnę, skakaliśmy z balkonu na kupę piachu, graliśmy w nogę, dziewczyny skakały w gumę, chłopaki też jak nikt nie widział. Oparzenia po opalaniu smarowaliśmy kefirem. Jak się głęboko skaleczyło to mama odkażała jodyną albo wodą utlenioną, szorowała ranę szczoteczką do zębów i przyklejała plaster. I tyle. Nikt nie umarł. W wannie kąpało się całe rodzeństwo na raz, później tata w tej samej wodzie. Też nikt nie umarł. Podręczniki szanowaliśmy i wpisywaliśmy na ostatniej stronie imię, nazwisko i rocznik. Im starsza książka tym lepiej. Jedyny czas przed telewizorem to dobranocka. Mieliśmy tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie same. Poza nimi, wolność była naszą własnością. Nasze mamy rodziły nasze rodzeństwo normalnie, a po powrocie ze szpitala nie przeżywały szoku poporodowego – codzienne obowiązki im na to nie pozwalały. Wszyscy przeżyliśmy, nikt nie trafił do więzienia. Nie wszyscy skończyli studia, ale każdy z nas zdobył zawód. Niektórzy pozakładali rodziny i wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. Nie odważyli się zostać patologicznymi rodzicami.
Dziś jesteśmy o wiele bardziej ucywilizowani. My, dzieci z naszego podwórka, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli jak nas należy „dobrze” wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych opiekunek, żłobków, zamkniętych placów zabaw. A nam się wydawało, że wszystkiego nam zabraniają.
Nie twierdzę oczywiście, że to wszystko było dobre, słuszne i prawidłowe. Ale tak właśnie wyglądało moje dzieciństwo. I tak jakoś skojarzyło mi się to z tym omletem. Zapraszam zatem na przepis.
PRZEPIS NA OMLET Z ŻÓŁTYM SEREM I PRAŻONĄ CEBULĄ
Omlet z żółtym serem i prażoną cebulą – składniki (dla 2 osób):
2 jajka
230 g jasnej mąki pszennej
300 ml wody
40 g cebuli prażonej.
70-100 g sera (tartego lub w plastrach)
1 łyżeczka soli
olej do smażenia
230 g jasnej mąki pszennej
300 ml wody
40 g cebuli prażonej.
70-100 g sera (tartego lub w plastrach)
1 łyżeczka soli
olej do smażenia
Omlet z żółtym serem i prażoną cebulą – wykonanie:
Do miski rozbijamy jajka. Dodajemy wodę i sól i mieszamy do uzyskania jednolitej masy. My używamy do tego trzepaczki do jajek, sprawdza się doskonale. Następnie dodajemy mąkę, prażoną cebulę i znowu mieszamy do uzyskania gładkiej masy. Ciasto ma mieć konsystencję trochę gęstszą niż ciasto naleśnikowe.
Potrzebna będzie taka trochę większa patelnia, średnica dna około 22-24 cm. Rozgrzewamy na niej olej. Ale przyda się tak troszkę więcej oleju, nie tak tylko ledwo-ledwo. Tak żeby całe dno patelni było nim pokryte. Rozgrzewamy na średnim palniku i po rozgrzaniu zmniejszamy ogień dominimum. Na środek patelni wlewamy połowę ciasta z miski. Rozprowadzamy (można użyć łyżki) po całej patelni, od środka, ku brzegom. I na górę układamy ser. My użyliśmy tartego sera, ale równie dobrze można użyć sera w plastrach. I ułożyć te plastry tak, żeby równomiernie pokryły cały wierch omleta. Jeśli chcecie, to na ser można też położyć plasterki wędliny czy pokrojone parówki. Kiedyś tak jedliśmy, ale teraz już nie jem mięsa więc pozostaje mi tylko ser.
Na ułożony ser wylewamy drugą połowę ciasta. Tym razem od brzegów ku środkowi, żeby nam ser nie spłynął.
Przykrywany patelnię przykrywką i zostawiamy żeby się na minimalnym ogniu smażyło. Potrwa to co najmniej 20 minut. My nie lubimy się spieszyć, zawsze mamy na wszystko czas. Smażymy tak do czasu aż wierzch omleta będzie zupełnie ścięty i sztywny. Wówczas zwiększamy grzanie do maksimum i smażymy tak kilka minut. Cały czas pilnujemy i co chwilę sprawdzamy czy spód jest przyrumieniony. Od przyrumienienia do spalenia droga bliska więc naprawdę pilnujcie. Gdy spód się przyrumieni to przewracamy przy pomocy dwóch łopatek na drugą stronę. Jedną wkładamy pod spód, drugą przytrzymujemy z wierzchu i przekręcamy. Na drugiej stronie znowu smażymy kilka minut – do przyrumienienia.
My podajemy takiego omleta posmarowanego sosem czosnkowym i wyłożonego pomidorami. Ale doskonale smakuje również np. posypany szczypiorkiem.
Smacznego!
Polecamy również nasz przepis na pastę tuńczykowo-jajeczną do smarowania pieczywa.
Potrzebna będzie taka trochę większa patelnia, średnica dna około 22-24 cm. Rozgrzewamy na niej olej. Ale przyda się tak troszkę więcej oleju, nie tak tylko ledwo-ledwo. Tak żeby całe dno patelni było nim pokryte. Rozgrzewamy na średnim palniku i po rozgrzaniu zmniejszamy ogień dominimum. Na środek patelni wlewamy połowę ciasta z miski. Rozprowadzamy (można użyć łyżki) po całej patelni, od środka, ku brzegom. I na górę układamy ser. My użyliśmy tartego sera, ale równie dobrze można użyć sera w plastrach. I ułożyć te plastry tak, żeby równomiernie pokryły cały wierch omleta. Jeśli chcecie, to na ser można też położyć plasterki wędliny czy pokrojone parówki. Kiedyś tak jedliśmy, ale teraz już nie jem mięsa więc pozostaje mi tylko ser.
Na ułożony ser wylewamy drugą połowę ciasta. Tym razem od brzegów ku środkowi, żeby nam ser nie spłynął.
Przykrywany patelnię przykrywką i zostawiamy żeby się na minimalnym ogniu smażyło. Potrwa to co najmniej 20 minut. My nie lubimy się spieszyć, zawsze mamy na wszystko czas. Smażymy tak do czasu aż wierzch omleta będzie zupełnie ścięty i sztywny. Wówczas zwiększamy grzanie do maksimum i smażymy tak kilka minut. Cały czas pilnujemy i co chwilę sprawdzamy czy spód jest przyrumieniony. Od przyrumienienia do spalenia droga bliska więc naprawdę pilnujcie. Gdy spód się przyrumieni to przewracamy przy pomocy dwóch łopatek na drugą stronę. Jedną wkładamy pod spód, drugą przytrzymujemy z wierzchu i przekręcamy. Na drugiej stronie znowu smażymy kilka minut – do przyrumienienia.
My podajemy takiego omleta posmarowanego sosem czosnkowym i wyłożonego pomidorami. Ale doskonale smakuje również np. posypany szczypiorkiem.
Smacznego!
Polecamy również nasz przepis na pastę tuńczykowo-jajeczną do smarowania pieczywa.
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję, że tutaj jesteś. Zostaw komentarz, napisz, co sądzisz o blogu czy o tym konkretnym przepisie. Nie zostawiaj natomiast w komentarzu linków (ani do swojej strony, ani do żadnej innej) - chyba, że kontekst rozmowy tego wymaga. Jeśli interesuje Cię zareklamowanie się na blogu, to po prostu zajrzyj do zakładki "Współpraca".