Kotlety schabowe
Słuchajcie, dzisiaj mam dla Was przepis na kotlety schabowe, ale nie uwierzycie co mnie ostatnio spotkało. Opowiem Wam. Otóż siedzę w kuchni i jem obiad, te właśnie kotlety schabowe, okno otwarte na oścież, bo ciepło, nagle pod blokiem jakiś typ zaczyna piłować ryja:
PAULINA!
PAULINAAA!
PAULINAAAAAAAA!
Przywołało mi to wspomnienia z dzieciństwa, jak jeszcze nie było komórek i tak się wywoływało kolegów na granie w gałę, ale przecież teraz komórki są, więc dziwna sprawa. Myślę, że może typowi bateria padła, albo szybka pękła, a wymiana droga, ale zaraz się okazało, że to jednak jakaś grubsza opcja, bo nawoływacz zaraz dodał:
KTO CIĘ DYMA JAK MNIE NI MA?!
I od początku: PAULINA! KTO CIĘ DYMA JAK MNIE NI MA?!
I tak raz za razem. Pomyślałem, że to typowy osiedlowy zawód miłosny, typ się najebał, bo w końcu długi weekend, pokrzyczy z 5 minut, żeby upuścić nieco goryczy ze złamanego serca i sobie pójdzie na kebaba albo automaty.
Ale nie. PAULINA, KTO CIĘ DYMA JAK MNIE NI MA?! - krzyczał już, kurwa, ze 20 minut, aż zaczęło mnie intrygować kim jest rozpustna Paulina i kto w istocie rzeczy ją dyma. Postanowiłem pójść na dół popatrzeć co się dzieje, ale jako, że w Polsce za patrzenie się na różne rzeczy można dostać wpierdol, to postanowiłem przy okazji wyrzucić śmieci, chociaż kosz był prawie pusty - będzie wyglądało, że ot tak sobie idę do śmietnika i po drodze niby przypadkiem zobaczę co i jak, ale niby mnie to zbytnio nie interesuje. Wyrzucanie śmieci to obok grillowania czynność na tyle u nas usankcjonowana społecznie, że w jej trakcie się wpierdolu nie dostaje, a przynajmniej ja się nigdy nie spotkałem z taką sytuacją.
No to wziąłem worek i idę na dół, wychodząc z klatki odpaliłem szluga i okrążam blok. Jak zobaczyłem typa, któremu rogów przyprawiła Paulina, to już wiedziałem, że będzie grubsza inba.
Wiecie jak wygląda Ninja z Die Antwoord? Cały w takich tatuażach jakby ktoś bez ładu i składu w brudnopisie rysował. W każdym razie jakby Ninja z Die Antwoord nie mieszkał w RPA czy tam Kalifornii, tylko w Polsce na skrzyżowaniu Stalowej i Inżynierskiej i nie był raperem, tylko w czasie awantury domowej by zabił konkubinę siekierą i poszedł za to na 20 lat do więzienia, to by potem wyglądał jak ten typ. Patolog na 100%, na mordzie wydziarane jakieś kropki i sztylety, na szyi blizna jakby ktoś mu próbował poderżnąć gardło, na łydce wytatuowane HWDP, itd. Na oko miał z 50 lat, z czego większość ewidentnie spędził w różnego rodzaju instytucjach izolujących go od społeczeństwa. Jego kolekcja patologiczny tatuaży, blizn i innych znamion - jak określił to Peja - życia kureskiego, była wyeksponowana bardzo dobrze, bo był tylko w klapkach i krótkich spodenkach, z których kieszeni wystawało nadpite pół litra. Aha, co ciekawe, miał ze sobą też łopatę, za pomocą której - jak sądziłem - zamierzał zakopać ciało niewiernej Pauliny i jej kochanka, gdy już ustali kto nim jest. Wkrótce okazało się jednak, że łopata nie miała służyć do zakopywania kogokolwiek, a wręcz odwrotnie.
Gdy patolog zobaczył mnie idącego ze śmieciami i szlugiem to zawołał, że ej młody daj szluga, bo się wkurwiłem. Oczywiście dałem, bo obawiałem się, że w przeciwnym razie moje szczątki spoczną w zbiorowej mogile z Pauliną i jej gachem. Patolog odpalił szluga, zaciągnął się, wypuścił dym, zadumał na sekundę, po czym rozwiązał zagadkę, która w tym momencie frapowała już pewnie wszystkich mieszkańców bloku.
JA WIEM KTO CIĘ DYMA! DYMA CIĘ TEN ZBOCZENIEC, PEDOFIL I KULFON!
mąka pszenna jasna
bułka tarta
jajko
sól, pieprz
Tak więc rozbijamy kotlety. Ale podpowiem wam pro-tip. Deskę do krojenia chleba owijacie folią spożywczą. Kładziecie kotleta, przykrywacie folią spożywczą i w ten sposób go tłuczecie. Ale płaską stroną tłuczka. W ten sposób nie poranicie i nie poszarpiecie mięsa. Nie należy uderzać zbyt mocno. Lekko, metodycznie, powoli, miejsce przy miejscu.
Rozbite na właściwą grubość kotlety obtaczamy w mące.
W miseczce bełtamy jajko przyprawione solą i pieprzem.
Następnie każdego kotleta maczamy w rozbełtanym jajku (w zależności od ilości kotletów być może potrzebne będzie więcej niż jedno), a następnie w bułce tartej (którą przygotowujemy sobie na osobnym talerzu).
Tak przygotowane kotlety smażymy na średnim ogniu (najlepiej na smalcu, ewentualnie na oleju) po kilka minut na każdej ze stron, aż będą rumiane. Czas smażenia jest zależny od grubości kotletów, ale zapewne będzie to około 5 minut na każdą stronę.
Podajemy z ziemniakami i surówką.
Smacznego!
Polecamy również nasz przepis na najlepsze kotlety mielone.
PAULINA!
PAULINAAA!
PAULINAAAAAAAA!
Przywołało mi to wspomnienia z dzieciństwa, jak jeszcze nie było komórek i tak się wywoływało kolegów na granie w gałę, ale przecież teraz komórki są, więc dziwna sprawa. Myślę, że może typowi bateria padła, albo szybka pękła, a wymiana droga, ale zaraz się okazało, że to jednak jakaś grubsza opcja, bo nawoływacz zaraz dodał:
KTO CIĘ DYMA JAK MNIE NI MA?!
I od początku: PAULINA! KTO CIĘ DYMA JAK MNIE NI MA?!
I tak raz za razem. Pomyślałem, że to typowy osiedlowy zawód miłosny, typ się najebał, bo w końcu długi weekend, pokrzyczy z 5 minut, żeby upuścić nieco goryczy ze złamanego serca i sobie pójdzie na kebaba albo automaty.
Ale nie. PAULINA, KTO CIĘ DYMA JAK MNIE NI MA?! - krzyczał już, kurwa, ze 20 minut, aż zaczęło mnie intrygować kim jest rozpustna Paulina i kto w istocie rzeczy ją dyma. Postanowiłem pójść na dół popatrzeć co się dzieje, ale jako, że w Polsce za patrzenie się na różne rzeczy można dostać wpierdol, to postanowiłem przy okazji wyrzucić śmieci, chociaż kosz był prawie pusty - będzie wyglądało, że ot tak sobie idę do śmietnika i po drodze niby przypadkiem zobaczę co i jak, ale niby mnie to zbytnio nie interesuje. Wyrzucanie śmieci to obok grillowania czynność na tyle u nas usankcjonowana społecznie, że w jej trakcie się wpierdolu nie dostaje, a przynajmniej ja się nigdy nie spotkałem z taką sytuacją.
No to wziąłem worek i idę na dół, wychodząc z klatki odpaliłem szluga i okrążam blok. Jak zobaczyłem typa, któremu rogów przyprawiła Paulina, to już wiedziałem, że będzie grubsza inba.
Wiecie jak wygląda Ninja z Die Antwoord? Cały w takich tatuażach jakby ktoś bez ładu i składu w brudnopisie rysował. W każdym razie jakby Ninja z Die Antwoord nie mieszkał w RPA czy tam Kalifornii, tylko w Polsce na skrzyżowaniu Stalowej i Inżynierskiej i nie był raperem, tylko w czasie awantury domowej by zabił konkubinę siekierą i poszedł za to na 20 lat do więzienia, to by potem wyglądał jak ten typ. Patolog na 100%, na mordzie wydziarane jakieś kropki i sztylety, na szyi blizna jakby ktoś mu próbował poderżnąć gardło, na łydce wytatuowane HWDP, itd. Na oko miał z 50 lat, z czego większość ewidentnie spędził w różnego rodzaju instytucjach izolujących go od społeczeństwa. Jego kolekcja patologiczny tatuaży, blizn i innych znamion - jak określił to Peja - życia kureskiego, była wyeksponowana bardzo dobrze, bo był tylko w klapkach i krótkich spodenkach, z których kieszeni wystawało nadpite pół litra. Aha, co ciekawe, miał ze sobą też łopatę, za pomocą której - jak sądziłem - zamierzał zakopać ciało niewiernej Pauliny i jej kochanka, gdy już ustali kto nim jest. Wkrótce okazało się jednak, że łopata nie miała służyć do zakopywania kogokolwiek, a wręcz odwrotnie.
Gdy patolog zobaczył mnie idącego ze śmieciami i szlugiem to zawołał, że ej młody daj szluga, bo się wkurwiłem. Oczywiście dałem, bo obawiałem się, że w przeciwnym razie moje szczątki spoczną w zbiorowej mogile z Pauliną i jej gachem. Patolog odpalił szluga, zaciągnął się, wypuścił dym, zadumał na sekundę, po czym rozwiązał zagadkę, która w tym momencie frapowała już pewnie wszystkich mieszkańców bloku.
JA WIEM KTO CIĘ DYMA! DYMA CIĘ TEN ZBOCZENIEC, PEDOFIL I KULFON!
Chciałem delikatnie zapytać, po co drze ryja od pół godziny, skoro wie kto dyma Paulinę, ale w tym momencie na jeden z balkonów na pierwszym piętrze wyszedł rzeczony pedofil i zboczeniec, który widocznie poczuł się wywołany do tablicy i krzyknął, że Patolog sam jest Kulfon, a on Paulinę będzie dymał ile będzie chciał, bo to jego żona. Patolog na to krzyczy, że tak, to zejdź tu kurwo na dół to zobaczymy, a Pedofil krzyczy, żeby to on wszedł na górę to wtedy zobaczymy. Ten wpierdolowy pat trwałby pewnie tyle co bitwa nad Sommą, gdyby na balkon nie wyszła Paulina we własnej osobie, żeby zapytać Pedofila co tu się odpierdala - Patolog jak ją zobaczył to powiedział EEEE, TO NIE TA PAULINA TYLKO INNA, SORY. Paulina z mojego bloku okazała się więc być zupełnie porządną kobietą, a Pedofil najpewniej wcale nie być zboczeńcem, ani tym bardziej pedofilem.
Patolog patrzy na mnie, potem na mój worek ze śmieciami i mówi, że worek prawie pusty. To ja potwierdzam, że owszem, jakiś bardzo pełny to nie jest. Patolog na to, że TO SIĘ ELEGANCKO SKŁADA, CHOĆ MŁODY NA CHWILKĘ ZE MNĄ TU KAWAŁEK BO MUSZĘ KURWA PSA WYKOPAĆ, A NIE MAM GO KURWA W CO WZIĄĆ POTEM.
Nawet gdyby brzmiało to mniej abstrakcyjnie, to i tak nie miałbym pewnie ochoty nigdzie z półnagim Patologiem chodzić, więc mówię, że niestety jestem zajęty, ale on powiedział NO DAWAJ KURWA JAK CIĘ CZŁOWIEK PROSI, więc już nie miałem zbytnio wyjścia. Idąc odkopywać psa poznałem zarówno historię tej misji, jak i sprawę z Pauliną.
Z Pauliną było tak, że była konkubiną Patologa przed jego ostatnim pobytem w więzieniu, który trwał aż 7 lat i był konsekwencją pobicia towarzysza libacji ze skutkiem śmiertelnym. Jak Patolog przekraczał bramę zakładu karnego, to Paulina obiecywała, że będzie na niego czekać, ale widocznie przez te 7 lat zmieniła zdanie, bo jak wyszedł kilka miesięcy temu z więzienia, to nigdzie jej nie było. Dzisiaj spotkał pod sklepem jakiegoś koleżkę, który powiedział mu, że Paulina podobno mieszka na osiedlu obok, czyli u mnie, jednak nie precyzując adresu. Planem Patologa było więc pójście pod każdy blok na moim osiedlu (a akurat w drodze po psa przechodził koło mojego) i nawoływanie Pauliny, aż ta sama się zdekonspiruje, ale jak widać nie wziął pod uwagę, że kobiet o tym imieniu może być więcej.
Z psem sprawa była jeszcze bardziej kuriozalna, a przedstawiała się następująco - Patolog miał sąsiadkę, która nazywała się TA STARA Z PARTERU. Sąsiadka miała psa, a właściwie sukę, która nazywała się Picia. Picia była jedynym towarzyszem życia sąsiadki, która owdowiała dekadę temu, a dzieci to wiadomo, już na swoim, życiem zajęte. Picia kilka tygodni wcześniej zdechła, a sąsiadka nie czując się na siłach fizycznych ani psychicznych do własnoręcznego zakopania jej, najęła do tego patologa, który za ten pogrzeb przyjął korzyść rzeczową w postaci pół litra alkoholu. Sąsiadka jednak tak bardzo tęskniła za Picią, swoją jedyną towarzyszką, a pies zaczął nawet objawiać się w jej snach i rozmawiać z nią po polsku. W tej sytuacji sąsiadka zdecydowała się na krok radykalny i poprosiła Patologa, żeby Picię wykopał i przyniósł z powrotem. Patolog się zgodził, ale że tym razem zlecenie było znacznie bardziej nietypowe, to za wykonanie go zażądał aż litra wódy, w tym pół litra płatnego z góry, bo inaczej nie powie gdzie jest pies pogrzebany, jak to się mówi. To właśnie była wystająca z jego kieszeni flaszka.
Gdy słuchałem tych opowieści zdążyliśmy już dojść na miejsce pochówku Pici, czyli na nieużytki pomiędzy Aleją Wilanowską, a torem łyżwiarskim Stegny w Warszawie. Teraz już tam budują gdzieniegdzie jakieś nowe osiedla, ale ogólnie większość to nadal dzikie pola. Patolog zaczyna kopać, z 10 minut machał łopatą ale nic nie ma, to mówi, weź młody tu pokop z boku bardziej, bo ja się zmęczyłem. Jako, że byłem w odludnym miejscu sam na sam z typem, który już kiedyś kogoś zabił, to wolałem nie wspominać, że miałem tu być tylko w charakterze posiadacza prawie pustego worka na śmieci, tylko kopałem. Niestety również bez skutku. Potem Patolog powiedział, żebym dał łopatę, bo to chyba jednak bardziej w drugą stronę i faktycznie po kilku wbiciach łopaty zaczęło jebać jak ja pierdolę, co wskazywało, że ekshumacja zmierza we właściwym kierunku.
A propos ekshumacji, to dosłownie 5 minut na piechotę od miejsca, w którym kopaliśmy my, kiedyś kopał IPN, bo tam UB potajemnie zakopywało swoje ofiary w latach 40-tych i 50-tych, więc cały czas miałem nadzieję, że i my jednej z tych ofiar nie odkopiemy, bo Patolog zdecydowanie wyglądał na człowieka zdolnego do zapakowania w mój worek na śmieci szczątków jakiegoś AK-owca i wciśnięcia ich swojej sąsiadce jako Pici w zamian za kolejne pół litra, a ja mimo wszystko nie czuł bym się komfortowo biorąc udział w takim procederze.
Po chwili kopania było już jednak pewne, że odkopaliśmy jamnika, tylko w umiarkowanym stadium rozkładu. Jebało tak, że kurwa oczy mi zaszły łzami i prawie wyrzygałem ten obiad, co dopiero zjadłem. Znaczy te schabowe. Patolog jebnął jeszcze solidnego grzdyla wódy, po czym załadował Picię na łopatę, a potem do mojego worka, który szczelnie zawiązał. Z tym pakunkiem wyruszyliśmy do sąsiadki po zapłatę. Po drodze zastanawiałem się, które wydarzenia z mojego życia doprowadziły do sytuacji, w której idę przez miasto z recydywistą-mordercą, zgniłymi zwłokami psa w worku na śmieci i łopatą, żeby dostać od jakiejś starej baby pół litra i to nawet nie dla mnie. Kolejną rzeczą, która mnie trapiła było, że mam uczulenie na pyłki, najgorsze właśnie w czerwcu, więc większość moich śmieci stanowił zużyte chusteczki, bo mi cieknie z nosa - jak sąsiadka wyjmie Picię z worka to sobie pomyśli, że jestem jakimś nałogowym onanistą, ale potem pomyślałem, że to ona trzyma w domu rozkładające się zwierzęta, więc jeżeli ktoś się tu powinien wstydzić to na pewno nie ja.
Doszliśmy do bloku patologa, sąsiadka wychodzi na klatkę, łapie kurwa ten worek i zaczyna go przytulać PICIA! MOJA PICIA KOCHANA! Myślę sobie, srogie grzyby, kurwa. Wtedy z mieszkania na przeciwko wychodzi jakaś baba i mówi: CZYLI JEDNAK SIĘ PANI ZDECYDOWAŁA WYKOPAĆ PANI MALINOSKA? JA TAM SIĘ PANI NIE DZIWIĘ, JAK MOJA TEKLA ZDECHŁA TO TEŻ BARDZIEJ TĘSKNIŁAM NIŻ ZA MOIM STARYM JAK UMARŁ. BO PIES, PROSZĘ PANI, TO KOCHA BEZWARUNKOWO.
Prawda to. Pies kocha bezwarunkowo. Ania natomiast bezwarunkowo kocha kotlety schabowe. Stąd też właśnie ten przepis na blogu. Bo Ania sobie zażyczyła. I stąd też ta absurdalna historia. Bez której oczywiście ten wpis mógłby się obejść, ale lubię Was męczyć takimi absurdami. Chyba się już do tego przyzwyczailiście, prawda?
Patolog patrzy na mnie, potem na mój worek ze śmieciami i mówi, że worek prawie pusty. To ja potwierdzam, że owszem, jakiś bardzo pełny to nie jest. Patolog na to, że TO SIĘ ELEGANCKO SKŁADA, CHOĆ MŁODY NA CHWILKĘ ZE MNĄ TU KAWAŁEK BO MUSZĘ KURWA PSA WYKOPAĆ, A NIE MAM GO KURWA W CO WZIĄĆ POTEM.
Nawet gdyby brzmiało to mniej abstrakcyjnie, to i tak nie miałbym pewnie ochoty nigdzie z półnagim Patologiem chodzić, więc mówię, że niestety jestem zajęty, ale on powiedział NO DAWAJ KURWA JAK CIĘ CZŁOWIEK PROSI, więc już nie miałem zbytnio wyjścia. Idąc odkopywać psa poznałem zarówno historię tej misji, jak i sprawę z Pauliną.
Z Pauliną było tak, że była konkubiną Patologa przed jego ostatnim pobytem w więzieniu, który trwał aż 7 lat i był konsekwencją pobicia towarzysza libacji ze skutkiem śmiertelnym. Jak Patolog przekraczał bramę zakładu karnego, to Paulina obiecywała, że będzie na niego czekać, ale widocznie przez te 7 lat zmieniła zdanie, bo jak wyszedł kilka miesięcy temu z więzienia, to nigdzie jej nie było. Dzisiaj spotkał pod sklepem jakiegoś koleżkę, który powiedział mu, że Paulina podobno mieszka na osiedlu obok, czyli u mnie, jednak nie precyzując adresu. Planem Patologa było więc pójście pod każdy blok na moim osiedlu (a akurat w drodze po psa przechodził koło mojego) i nawoływanie Pauliny, aż ta sama się zdekonspiruje, ale jak widać nie wziął pod uwagę, że kobiet o tym imieniu może być więcej.
Z psem sprawa była jeszcze bardziej kuriozalna, a przedstawiała się następująco - Patolog miał sąsiadkę, która nazywała się TA STARA Z PARTERU. Sąsiadka miała psa, a właściwie sukę, która nazywała się Picia. Picia była jedynym towarzyszem życia sąsiadki, która owdowiała dekadę temu, a dzieci to wiadomo, już na swoim, życiem zajęte. Picia kilka tygodni wcześniej zdechła, a sąsiadka nie czując się na siłach fizycznych ani psychicznych do własnoręcznego zakopania jej, najęła do tego patologa, który za ten pogrzeb przyjął korzyść rzeczową w postaci pół litra alkoholu. Sąsiadka jednak tak bardzo tęskniła za Picią, swoją jedyną towarzyszką, a pies zaczął nawet objawiać się w jej snach i rozmawiać z nią po polsku. W tej sytuacji sąsiadka zdecydowała się na krok radykalny i poprosiła Patologa, żeby Picię wykopał i przyniósł z powrotem. Patolog się zgodził, ale że tym razem zlecenie było znacznie bardziej nietypowe, to za wykonanie go zażądał aż litra wódy, w tym pół litra płatnego z góry, bo inaczej nie powie gdzie jest pies pogrzebany, jak to się mówi. To właśnie była wystająca z jego kieszeni flaszka.
Gdy słuchałem tych opowieści zdążyliśmy już dojść na miejsce pochówku Pici, czyli na nieużytki pomiędzy Aleją Wilanowską, a torem łyżwiarskim Stegny w Warszawie. Teraz już tam budują gdzieniegdzie jakieś nowe osiedla, ale ogólnie większość to nadal dzikie pola. Patolog zaczyna kopać, z 10 minut machał łopatą ale nic nie ma, to mówi, weź młody tu pokop z boku bardziej, bo ja się zmęczyłem. Jako, że byłem w odludnym miejscu sam na sam z typem, który już kiedyś kogoś zabił, to wolałem nie wspominać, że miałem tu być tylko w charakterze posiadacza prawie pustego worka na śmieci, tylko kopałem. Niestety również bez skutku. Potem Patolog powiedział, żebym dał łopatę, bo to chyba jednak bardziej w drugą stronę i faktycznie po kilku wbiciach łopaty zaczęło jebać jak ja pierdolę, co wskazywało, że ekshumacja zmierza we właściwym kierunku.
A propos ekshumacji, to dosłownie 5 minut na piechotę od miejsca, w którym kopaliśmy my, kiedyś kopał IPN, bo tam UB potajemnie zakopywało swoje ofiary w latach 40-tych i 50-tych, więc cały czas miałem nadzieję, że i my jednej z tych ofiar nie odkopiemy, bo Patolog zdecydowanie wyglądał na człowieka zdolnego do zapakowania w mój worek na śmieci szczątków jakiegoś AK-owca i wciśnięcia ich swojej sąsiadce jako Pici w zamian za kolejne pół litra, a ja mimo wszystko nie czuł bym się komfortowo biorąc udział w takim procederze.
Po chwili kopania było już jednak pewne, że odkopaliśmy jamnika, tylko w umiarkowanym stadium rozkładu. Jebało tak, że kurwa oczy mi zaszły łzami i prawie wyrzygałem ten obiad, co dopiero zjadłem. Znaczy te schabowe. Patolog jebnął jeszcze solidnego grzdyla wódy, po czym załadował Picię na łopatę, a potem do mojego worka, który szczelnie zawiązał. Z tym pakunkiem wyruszyliśmy do sąsiadki po zapłatę. Po drodze zastanawiałem się, które wydarzenia z mojego życia doprowadziły do sytuacji, w której idę przez miasto z recydywistą-mordercą, zgniłymi zwłokami psa w worku na śmieci i łopatą, żeby dostać od jakiejś starej baby pół litra i to nawet nie dla mnie. Kolejną rzeczą, która mnie trapiła było, że mam uczulenie na pyłki, najgorsze właśnie w czerwcu, więc większość moich śmieci stanowił zużyte chusteczki, bo mi cieknie z nosa - jak sąsiadka wyjmie Picię z worka to sobie pomyśli, że jestem jakimś nałogowym onanistą, ale potem pomyślałem, że to ona trzyma w domu rozkładające się zwierzęta, więc jeżeli ktoś się tu powinien wstydzić to na pewno nie ja.
Doszliśmy do bloku patologa, sąsiadka wychodzi na klatkę, łapie kurwa ten worek i zaczyna go przytulać PICIA! MOJA PICIA KOCHANA! Myślę sobie, srogie grzyby, kurwa. Wtedy z mieszkania na przeciwko wychodzi jakaś baba i mówi: CZYLI JEDNAK SIĘ PANI ZDECYDOWAŁA WYKOPAĆ PANI MALINOSKA? JA TAM SIĘ PANI NIE DZIWIĘ, JAK MOJA TEKLA ZDECHŁA TO TEŻ BARDZIEJ TĘSKNIŁAM NIŻ ZA MOIM STARYM JAK UMARŁ. BO PIES, PROSZĘ PANI, TO KOCHA BEZWARUNKOWO.
Prawda to. Pies kocha bezwarunkowo. Ania natomiast bezwarunkowo kocha kotlety schabowe. Stąd też właśnie ten przepis na blogu. Bo Ania sobie zażyczyła. I stąd też ta absurdalna historia. Bez której oczywiście ten wpis mógłby się obejść, ale lubię Was męczyć takimi absurdami. Chyba się już do tego przyzwyczailiście, prawda?
PRZEPIS NA KOTLETY SCHABOWE
Kotlety schabowe – składniki:
schabmąka pszenna jasna
bułka tarta
jajko
sól, pieprz
Kotlety schabowe – wykonanie:
Schab kroimy na plastry 1-1,5 cm grubości. Można też kupić już pokrojony, będzie prościej. Każdy plaster rozbijamy tłuczkiem w zależności od preferencji. Jedni lubią grubsze kotlety, inni cienkie. Ania na przykład lubi tak cienkie, że widać przez nie Pałac Kultury. To znaczy byłoby widać, gdy z naszego mieszkania w ogóle było go widać. Ale z naszego mieszkania to widać co najwyżej las, głuszę, pustkowie i tęsknotę za dobrobytem.Tak więc rozbijamy kotlety. Ale podpowiem wam pro-tip. Deskę do krojenia chleba owijacie folią spożywczą. Kładziecie kotleta, przykrywacie folią spożywczą i w ten sposób go tłuczecie. Ale płaską stroną tłuczka. W ten sposób nie poranicie i nie poszarpiecie mięsa. Nie należy uderzać zbyt mocno. Lekko, metodycznie, powoli, miejsce przy miejscu.
Rozbite na właściwą grubość kotlety obtaczamy w mące.
W miseczce bełtamy jajko przyprawione solą i pieprzem.
Następnie każdego kotleta maczamy w rozbełtanym jajku (w zależności od ilości kotletów być może potrzebne będzie więcej niż jedno), a następnie w bułce tartej (którą przygotowujemy sobie na osobnym talerzu).
Tak przygotowane kotlety smażymy na średnim ogniu (najlepiej na smalcu, ewentualnie na oleju) po kilka minut na każdej ze stron, aż będą rumiane. Czas smażenia jest zależny od grubości kotletów, ale zapewne będzie to około 5 minut na każdą stronę.
Podajemy z ziemniakami i surówką.
Smacznego!
Polecamy również nasz przepis na najlepsze kotlety mielone.
Witam
OdpowiedzUsuńPo pierwsze primo - jak Autor smaży schaboszczaka, bo się nie doczytałem. Beztłuszczowo czy na tłuszczu? A jeśli tłuszcz, to bardziej "zdrowotny" czy raczej klasyka smalcowa.
Po drugie primo - muszę się odnieść do dykteryjki będącej wstępem do przepisu. A konkretnie, to do jej dwóch fragmentów. Fajnie się czytało, ale jak się okazuje czytałem trochę wyrywkowo i bez zrozumienia. Czytam - "na skrzyżowaniu Stalowej i Inżynierskiej" i myślę sobie jaki zbieg okoliczności. Autor bloga wspomina to miejsce, bo pewnie tam mieszka. Kuźwa, to "jesteźwa" ziomale z Pragi, bo ja kilka lat mieszkałem na Stalowej x Czynszowej! Dopiero gdy doszedłem do fragmentu "[...] na nieużytki pomiędzy Aleją Wilanowską, a torem łyżwiarskim Stegny w Warszawie" zrozumiałem swoją pomyłkę, ale znowu się okazuje, że jesteśmy ziomale z Mokotowa, z tym że ja mieszkałem(obecnie mieszkam pod Wawą) w okolicach Dworca Południowego.
No i po trzecie primo - jestem Tu nowy, ale blog zapowiada się smacznie/ciekawie i chyba zostanę na dłużej.
Pozdro .:)
Co do smażenia, to już uzupełniłem na blogu, faktycznie zapomniałem napisać, dzięki za czujność. Znaczy najlepiej smażyć na smalcu, może też być na oleju.
UsuńCo do historii, mieszkałem kiedyś na rogu Inżynierskiej i Małej. Na Mokotowie nie mieszkałem, ale sporo czasu tam spędziłem, znajomych tam miałem. No to w sumie takie trochę ziomale z nas ;)
No i zapraszam częściej.
wpis po prostu zajefajny przeczytałam i uśmiałam się aż mi łzy poleciały POZDRAWIAM
OdpowiedzUsuń