Print Friendly and PDF

Gulasz wieprzowy z warzywami

www.chleby.info

Naszła nas ochota na gulasz. Ale taki trochę oszukany. Z wieprzowiny. Ania raczej stara się unikać wołowiny, więc nie było wyjścia. Więc taki trochę fałszywy gulasz. Do tego z dużą ilością warzyw. Coś trochę jak zupa gulaszowa, ale nie tak wodniste. Ot, taką fantazję mieliśmy. Tak żeby sobie z pieczywem zjeść. Ale póki co opowiem Wam coś. Bo ochota na gulasz nas naszła, bo zobaczyliśmy gdzieś jakiś wpis w internecie. Nie pamiętam już co to było, ale napisane było „gularz”. Przez „rz”. A to z kolei, poza ochotą na gulasz, przypomniało mi o pewnej starej historii. Wiecie, że lubię Wam różne nie-kulinarne historyjki sprzedawać, nie inaczej będzie tym razem. Ale uwaga, to taka jakby trochę policyjno-kryminalno-więzienna historia, więc pojawią się tam wyrazy powszechnie uważane za wulgarne. Wiecie, życie więzienne nie jest lekkie. Jak nie straszna Wam więzienna gwara i kuchenna łacina to zapraszam do lektury.
     
Wierzcie lub nie, ale raz byłem aresztowany na jedną noc z powodu błędów ortograficznych, w dodatku nie moich. Był u mnie na osiedlu taki typek, zresztą z nim do podstawówki chodziłem, który miał ksywę GŻEGŻUŁ, bo raz taki podpis nasprejował na ścianie, podczas gdy na nazwisko miał Grzegrzółka.

Gżegżuł już w podstawówce nie był zbyt bystry, a różnej maści substancje odurzające przyjmowane przez niego systematycznie od początku gimbazy nie poprawiły jego kondycji intelektualnej. Był oczywiście 100% dresiarzem, z samej gimbazy go wyjebali ze dwa razy. Potem zaczął robić jakieś dziesiony, kraść radia, itp. Natomiast jako, że ja byłem "swój", bo mnie kojarzył z podstawówki i osiedla, to kontakty mieliśmy dobre i raz czy dwa rozpiliśmy nawet razem browar.

Pewnego wieczora, gdy szedłem do sklepu, na ławce siedział Gżegżuł z jakimś ziomkiem. Pozdrawia mnie „ELO MORDECZKO!” i zagaduje, czy mu dam szluga. Dałem, stanąłem z nimi, palimy i gadamy co tam, jak tam. Nagle z krzaków wychodzą policjanci i się burzą, że przy ławce stoją butelki po piwie. Nie wiem czy Gżegżuł to wcześniej wypił, czy ktoś inny, no ale stały. Wiadomo, od razu spisywanie. Ja daję dowód, a Gżegżuł mówi, że nie ma dokumentów.

Wywiązała się więc taka rozmowa między policją, a Gżegżułem:

- No dobra, to pan poda dane, my sprawdzimy przez centralę. W11, tu 1312, odbiór. Sprawdźcie nam delikwenta. Jak na imię?
- Sebastian.
- Nazwisko?
- Gżegżułka
- Jak?
- Grzegżółka.
- Gże-grzuł-ka. Przyjąłeś, Marian?
- Weź przeliteruj (to głos z krótkofalówki)
- Gie jak Grażyna… Jak się to pana nazwisko pisze?

W tym momencie ja już wiedziałem, że będzie ubaw i parsknąłem śmiechem. Policjant wnerwiony ostro.
- A panu co tak wesoło? Zaraz kieszenie sprawdzimy.
Do Gżegżuła wreszcie dotarło pytanie policjanta i mówi:
- No Grzegrzółka.
- Ale jakie „żet” się pytam!
- Z kropką chyba.
- Marian, odbiór! Sprawdź nam Gżegżułka przez „żet” z kropką.
- (z krótkofalówki) Gże-gż… jakie „u”?

Teraz już nie wytrzymałem i naprawdę głośnym śmiechem wybuchłem. Policjanci całą sytuacja byli i tak już mocno zdenerwowani więc jeden z nich mówi:
- Ooo, a widzę, że kolega to trochę za dużo dzisiaj wypił. Pojedziemy na alkomat.
Wezwali kurwa radiowóz, czekamy w piątkę, a Gżegżuł siedzi na ławce i zapatrzony w chodnik pod nosem sylabizuje szeptem swoje nazwisko, licząc sylaby na palcach.
- Gże-gżuł-ka… Gże-grzó-łka… Grze-grzuł-ka…

Więc ja dalej kisłem, a bagiety coraz bardziej się wkurwiały, że niby się z nich śmieję. W końcu zapakowali mnie do radiowozu i powieźli na owiany złą sławą komisariat przy ulicy Malczewskiego, którego gościnne progi, jak wkrótce miało się okazać, stały się na kolejnych kilkanaście godzin zarówno moim domem, jak i miejscem kaźni.

Podjeżdżamy na komisariat, wprowadzają mnie na dyżurkę, ale ich przez radio wydzwonili, że gdzieś znowu mają jechać, więc mnie tylko oddali typowi, co na tej dyżurce siedział.
- Weź go na alkomat.
- A co zrobił?
- Wesołek taki, kurwa, podśmiechujki z funkcjonariuszy sobie robi. Widać, że pijany.
Typ mnie przejął, zaprowadził do pokoju z alkomatem, gdzie siedział jakiś inny policjant
- Weź go zbadaj, patrol obrażał. Chyba najebany.

Wydmuchałem 0,3 promila, bo przed wyjściem z domu wypiłem ze dwa piwa, a jak szedłem do sklepu po więcej, to właśnie Gżegżuła spotkałem. Typ mi dał wynik na paragonie, zaprowadził do takiego pokoju, gdzie było kilka klatek, a przed nimi stolik i kazał w jednej z tych klatek siedzieć, ale drzwi od niej nie zamknął. Siedzę, czekam, w klatkach obok jakieś seby i żule pozamykane też czekają. Mnie nie zamknęli, bo gołym okiem widać, że im nic nie zrobię, ani nie ucieknę.

Po chwili przyszedł policjant, taki brzuchaty, były ZOMOwiec, z wąsami, taki z 50 lat, jak z filmów.
- To ty na przystanku najebany krzyczałeś HWDP jak zobaczyłeś radiowóz?
- Nic z tych rzeczy, panie władzo, to nie ja, ja grzeczny chłopak.
- Taaa? No to, kurwa, zaraz zobaczymy. Siadaj tu, kondonie. 

Ja już obesrany, że tu się sprawy rozwijają jak w jakiejś, nie przymierzając, Symetrii. Co jakiś policjant przyjdzie, to mnie oskarża o coraz cięższe zbrodnie. Zaraz pewnie będzie, że policjanta nożem pchnąłem.

Posadził mnie przy tym stoliku, wyjął protokół, z 5 minut coś tam pisał bez słowa, a potem zaczął przesłuchanie i pyta co odpierdoliłem. Chciałem go podejść chwytem retorycznym, że najpierw takie niby niezwiązane pytanie zadam, a potem się rozsupła cała kwestia, on się zaśmieje serdecznie, poklepie mnie po plecach, powie „Sorry młody, pomyłka” i mnie puszczą. No to walę z grubej rury zabiegiem retorycznym. I pytam czy wie, jak się pisze Grzegrzółka.

Oj, chyba nie zadziałało. Jeb-jeb-jeb-jeb-jeb, jeszcze nie zdążyłem odpowiednio zaakcentować ostatniego słowa, a już mnie z plaskuna po mordzie wychlastał jak jakiś, kurwa, Obeliks rzymianina.

Wszystkie patologi, co siedział zamknięte w klatkach dookoła, skoczyły do krat i drą mordę „EEEE ZOSTAW KURWO CHŁOPACZYNĘ!” i się rzucają jak w zoo. Zrobił się taki kociokwik, że pół komendy się zleciało i napierdalają pałkami w te kraty, żeby sebów uspokoić, co w sumie tylko podnosiło napięcie. Wobec mnie została podjęta błyskawiczna decyzja:

- Jak najebany jest to i tak z nim, kurwa, nie ma co gadać dzisiaj. Dawajcie go na dół, widzicie co tutaj nam naodpierdalał!

Na dołek trafiałem więc już jako animator niepokojów społecznych i buntów więziennych. Zabrali mi sznurówki, telefon i pasek. Potem jeb do celi. W celi siedziało dwóch typów w średnim wieku. Powiedziałem tylko „Siema!” i siadam na swoje kojo, czyli kawałek betonu wystający nad podłogę. Wypytywali się ogólnie co tu robię, to powiedziałem, że za obrazę funkcjonariusza. 15 minut nie minęło i jeszcze nam dorzucili dla towarzystwa jednego z tych sebów, co siedział wcześniej w klatce koło mnie, a potem w mojej obronie wyklinał policjantów. No i on mówi:

- No, małolat, dobrze z nimi pojechałeś. Sztywno trzeba się trzymać, kurwa, i się nie rozjebać, pierdolić policję cały czas, bo to gestapo jebane.

I zaczyna do mnie jechać taką grypserą, że może co trzecie słowo rozumiałem i zazwyczaj było to „kurwa”. W swoim wywodzie czasami robił pauzy, jakby oczekując mojej wypowiedzi, więc wtedy mówiłem tylko:

- No, dokładnie ziomuś, jebać kurwy.

Na szybko wykminiłem, że „jebać kurwy” jest sformułowaniem dosyć ogólnym i uniwersalnym, pozostawiającym pewne pole do interpretacji. Dyskutant ma prawo sobie pomyśleć, że mam na myśli dokładnie te same kurwy co on, czyli że się z nim zgadzam, podczas, gdy w rzeczywistości nie miałem pojęcia co mówi. Tę technikę zastosowałem zresztą z powodzeniem kilka miesięcy później, gdy idąc nocą przez pewną niewielką miejscowość zostałem przez lokalnych kibiców zapytany za kim jestem. Ale o tym opowiem Wam innym razem.
Zadziałało to bardzo dobrze, ale niestety rozmowa zaraz zeszła na to, kto kogo zna, a tak się składa, że ja nie znam nikogo.
- Ty, małolat, a kogo znasz?
- Yyyy, eeee, nooo… Gżegżuła znam.
- A to ja go nie znam. A Adiego znasz?
- Nooo, chyba coś tam kojarzę. Ale znam jeszcze takiego ziomka, co z Gżegżułem się buja, tylko ksywki zapomniałem. No taki łysy - miałem na myśli typa, który siedział z Gżegżułem na ławce, jak mnie zawinęli.
- Ten łysy, co przy Polach mieszka, ten od Norbiego?
- No, no, chyba ten.

Czułem, że długo tak nie pociągnę i zaraz nieopatrznie skłamię, że znam kogoś, kogo znać nie powinienem, bo na przykład jest z moim towarzyszem niewoli skonfliktowany, ewentualnie nie trzymał się sztywno cały czas i się rozjebał.

Na szczęście rozmowę przerwał policjant, który wszedł do celi i ogłosił, że mamy iść po koce i materace i możemy iść do kibla zapalić szluga. Ja szlugów nie miałem, bo to je między innymi szedłem kupić jak spotkałem Gżegżuła, ale Seba spod celi kazał jednemu z dwóch pozostałych współwięźniów nas poczęstować.

Z tymi dwoma typami była taka opcja, że jeden miał sprawę za to, że kopnął psa sąsiadki, bo się z nią kłócił na klatce i pies na niego szczekał. Ona mu założyła sprawę, ale on zmienił adres i nikomu nie powiedział, więc nie dochodziły do niego przez rok wezwania na rozprawy i w końcu za nim wysłali list gończy. Systemowi administracyjno-mundurowemu objawił się dopiero, jak dostał pracę w jakimś supermarkecie i go zgłosili do ZUSu i wtedy po niego przyszło z 6 tajniaków do tej jego Żabki, bo w końcu wielki bandyta, od roku poszukiwany.

Drugi typ był jeszcze lepszy, bo sobie urządził na imieninach ciotki mortal kombat z familią. Z tego co opowiadał wychodziło, że u nich każde spotkanie rodzinne kończyło się MMA i istniała nawet nieformalna sieć sojuszy, która jednak była dynamiczna jak w Grze o Tron. Typek mówi:
- Z nimi to tak zawsze. Wesołych świąt, buzi-buzi, jedna flaszka, druga, a potem się zaczyna, proszem ja ciebie, banderoza. A ten skurwysyn, mój brat, to jeszcze jak na Wielkanoc się napierdalaliśmy ze szwagrem i jego synem, to za mną był, tego siostrzeńca równo napierdalał, a teraz mnie, kurwa, krzesłem przez plecy! Mnie, własnego brata! Z okrzykiem „Ty Niemcu!” *. Mnie, własnego brata! Ja już nie mam brata!

Potem dostaliśmy do jedzenia ten słynny chleb ze smalcem, o którym pamiętał Wilku WDZ w utworze pt. Nienawiść i poszliśmy spać. Rano mnie zabrali z dołka i kazali spierdalać do domu. Jeszcze na koniec zapytali:
- I co, nauczyłeś się czegoś?
- Tak.
- No i dobrze.
Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, bo w końcu dowiedziałem się od Seby spod mojej celi, że sztywno się trzeba trzymać, kurwa, i się nie rozjebać.

---------------------------------------------
* Cała ta historia może niekoniecznie jest prawdziwa, ale całkowitą prawdą jest, że kiedyś na jakiejś imprezie zostałem powalony na glebę właśnie ciosem krzesła w plecy z okrzykiem "Ty Niemcu!". Ale o tym może innym razem...

Więc właśnie… Sami więc widzicie jak ważna w życiu jest ortografia. Prawie tak samo ważna jak jedzenie. Więc jeśli wiecie jak pisze się „gulasz” to zapraszam do przepisu.

500 g mięsa wieprzowego
100 g słoniny
500 g pieczarek
3 czerwone papryki
5 ząbków czosnku
2 czerwone cebule
puszka pomidorów w puszce
250 ml czerwonego wytrawnego wina
500 ml bulionu (opcjonalnie wody)
sól, pieprz, słodka papryka, pikantna papryka, majeranek
kilka liści laurowych
kilkanaście kulek ziela angielskiego

Słoninę kroimy w malutką kostkę i obsmażamy w garnku. Gdy wytopi się tłuszcz dorzucamy mięso pokrojone w dość dużą kostkę. Obsmażamy kilka minut i dodajemy pokrojoną w kosteczkę cebulę, pokrojoną w niewielką kostkę paprykę, przeciśnięty przez drobną praskę (lub posiekany) czosnek i pokrojone na ćwiartki pieczarki. Dolewamy wino i dusimy kilkanaście minut. Następnie dodajemy pomidory w puszce, bulion (lub wodę), przyprawy i na minimalnym ogniu dusimy pod przykryciem co najmniej 2 godziny – aż odparuje taka ilość płynu jak nam pasuje. To co widzicie na zdjęciu to jest właśnie 3 godziny duszone. Chcieliśmy zjeść ten gulasz z pieczywem więc celowo zrobiliśmy taki bardziej płynny, coś pomiędzy gulaszem, a zupą gulaszową. Chleb maczany w takim sosie smakuje wybornie. Jeśli wolicie gęstszy, mniej płynny to duście 3-4 godziny. Sporo czasu, ale smak jest tego warty. 

Podajemy z ziemniakami, kaszą, ryżem, makaronem lub po prostu – tak jak my – z pieczywem.

Smacznego!


www.chleby.info

Komentarze

  1. Ja z kolei staram się unikać wieprzowiny, ale podmienię mięso i myślę, że będzie równie pyszne :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj tak, winko do gulaszu jest obowiązkowe :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo smaczny, jesienny obiad :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję, że tutaj jesteś. Zostaw komentarz, napisz, co sądzisz o blogu czy o tym konkretnym przepisie. Nie zostawiaj natomiast w komentarzu linków (ani do swojej strony, ani do żadnej innej) - chyba, że kontekst rozmowy tego wymaga. Jeśli interesuje Cię zareklamowanie się na blogu, to po prostu zajrzyj do zakładki "Współpraca".

Popularne posty