Sos meksykański z pieczarkami
Parę miesięcy temu zamieszczaliśmy przepis na inny sos meksykański (TUTAJ). Ten sos, tak samo jak tamten, naturalnie nic z Meksykiem wspólnego nie ma. Po prostu musieliśmy jakoś go nazwać. A że jest czerwony, jest z fasolą i kukurydzą, to został nazwany właśnie tak. Nazwa tak samo dobra jak każda inna. Jeśli Wam nie pasuje, to nazwijcie go jak tylko chcecie, nie obrazimy się. Chociaż kto wie, może Ania się obrazi, to jeden z jej ulubionych sosów.
Ale właściwie chciałem Wam przedstawić ostatni fragment historii, która ciągnie się już bardzo długo. Zaczęło się od moich butów, które straciłem przez znanego podróżnika Wojciecha Cejrowskiego. A dla przypomnienia podaję link do poprzedniego epizodu tej zadziwiającej historii: TUTAJ
Po ostatnich wydarzeniach w tajemniczym domu przy ulicy Ikara, gdzie podsłuchałem, że został na mnie wydany wyrok śmiertelny, nie mogłem dojść normalnie do siebie i nie spałem po nocach. Mamie powiedziałem, że źle się czuję, chory chyba jestem i w tym tygodniu pozostanę w łóżku, a ona powiedziała, że to pewnie z emocji, że Antoniego Macierewicza poznałem i ona rozumie, bo jak sama go poznała to też ją aż w brzuchu wierciło i kazała mi w tym łóżku leżeć i pić krople żołądkowe oraz zioła relaksacyjne imienia błogosławionego Maksymiliana Sopoćko, co jej kiedyś przywiózł ojciec Wołodia z Białorusi za te modlitwy wstawiennicze za Polaków co organizowała. 3 dni w łóżku leżałem i wychodziłem tylko do ubikacji albo przez okno wyjrzeć jak słyszałem jakieś podejrzane dźwięki zwiastujące moją śmierć, czyli w sumie co chwilę. Dzisiaj musiałem w końcu pójść na uczelnię, bo miałem tego słynnego kolosa i gdybym nie poszedł to bym był w poważnych tarapatach na semestr, a tego by mi matka nie wybaczyła i gdybym miał warunek to by pewnie wyręczyła tych wszystkich seryjnych zabójców co mnie prawdopodobnie ścigają i sama mi łeb ujebała.
Założyłem rano buty, które wplątały mnie w te wszystkie tarapaty (bo wszystko – jak pamiętacie – zaczęło się TUTAJ), twarz owinąłem szalikiem żeby mnie nie rozpoznano i pojechałem na kolosa. Dodatkowy bonus do pewności siebie jeszcze nieco funkcjonował więc nawet jednej dziewczynie stanąłem na nogę, że niby niechcący, i że to przez to, że takie duże buty mam nowe z CCC.
Jak zajęcia już się skończyły to poszedłem na przystanek, gdzie się zaczęła cała historia i czekam na autobus. Stałem daleko od kosza, bo nieprzyjemne wspomnienia wracały i rozglądałem się czy mnie nikt nie obserwuje, ale wszystko wydawało się być w porządku tzn. tylko młode dziewczyny się uśmiechały do mnie, że mam ładne buty, co jest miłą odmianą, bo przed tym zakupem zazwyczaj się ze mnie śmiały. Autobus podjechał więc wsiadam, a za mną para w średnim wieku i siada naprzeciwko mnie na „czwórce”. Przez chwilę się zaniepokoiłem dlaczego akurat tutaj usiedli, bo autobus był prawe pusty i czy to nie są jacyś szpiedzy, ale zaraz zaczęli się kłócić, bo ta kobieta mówiła, że on się komuś na dupę patrzył, a facet mówił, że się nie patrzył, więc w normie. Wszystko niby było OK, ale jak byliśmy kawałek za placem Trzech Krzyży, to nagle się mnie pytają, gdzie takie fajne buty dostałem, czy nie w CCC przypadkiem. Ja się wystraszyłem nie na żarty, że albo to ci zabójcy albo następni co mnie chcą wykiwać, więc mówię, że ja w ogóle tych butów nie znam i po prostu stały w domu to je założyłem, i zacząłem uciekać do kierowcy. Autobus stanął na światłach, a ja chciałem jak najszybciej z niego wysiąść, a do przystanku jeszcze daleko było więc mówię kierowcy żeby mi szybko drzwi otwierał, bo na ulicy chorego gołębia widziałem i trzeba mu pomóc (na poczekaniu nic lepszego mi się nie udało wymyślić). Trafiłem w dziesiątkę, bo kierowca mi mówi, że on bardzo gołębie kocha, bo się na wsi wychowywał i jego dziadek gołębie hodował i miał i białogłówki i maściuchy i nawet siodłate łapciate, i że on się bardzo cieszy, że są jeszcze porządni ludzie na tym świecie i mi drzwi przednie otworzył. Ja hops na ulicę i idę jakby nigdy nic, oglądam się na tę parę z autobusu dyskretnie, ale oni tylko na mnie patrzyli jak na idiotę i autobus pojechał dalej.
Idę w stronę Placu na Rozdrożu, żeby na najbliższym przystanku wsiąść w następny autobus i myślę sobie, że może już mam nerwy tak zszargane, że przesadzam z tą podejrzliwością, bo w gruncie rzeczy to tamci ludzie tylko się pytali i w sumie trudno im się dziwić, bo gdybym ja takich butów nie miał, a bym u kogoś zobaczył to też bym się zapytał, bo przyciągają uwagę i mają prawo się podobać. Jestem już w połowie drogi do przystanku, przy pomniku jakiegoś żołnierza, a tu nagle z naprzeciwka, prawie biegiem, leci na mnie ten facet z kobietą i widać po nich, że naprawdę ode mnie coś chcą, więc wysiedli na Placu na Rozdrożu żeby mnie dogonić.
Wszystkie racjonalne myśli, które przed chwilą miałem się momentalnie ulotniły i zrobiłem w tył zwrot i szybciutkim krokiem jak wielokrotny medalista olimpijski Korzeniowski Robert uciekam przed nimi, ale tak, żeby nie było widać, że uciekam, tylko może sobie zwyczajnie idę bardzo szybko. Niestety dystans między nami wciąż się zmniejszał i po kilkuset metrach zachowującego pozory pościgu byli już kilkanaście metrów za mną i krzyczą „halo, proszę pana, proszę poczekać!”, a ja udaję, że nie słyszę i mam już śmierć przed oczami. Nagle po lewej widzę ambasadę Szwajcarii i w ułamku sekundy wymyśliłem, żeby wejść do tej ambasady i się starać o azyl obuwniczy jak ten blondyn od anonimusz w Wielkiej Brytanii, co kogoś zgwałcił i potem ujawniał tajemnice państwowe w internetach. Nie miałem czasu zbyt długo się nad tym zastanawiać, więc kilka chwil później pod silnym wpływem adrenaliny przeskoczyłem przez płot niczym niesłusznie posądzany o współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa Lech Wałęsa.
Nie zdążyłem dobrze dotknąć ziemi, a już na parterze się otworzyły 4 okna i z trzech z nich do mnie krzyczą ludzie w trzech urzędowych językach Szwajcarii. W czwartym oknie nikogo nie było, bo nie wiedziałem, że oprócz włoskiego, francuskiego i niemieckiego od 1996 roku obowiązuje również język retoromański. Z tych wszystkich języków to znałem tylko kilka słów po niemiecku więc krzyczę, że „nicht fersztejen sprehen keine dojcz tylko polnisch und ich wolle schuhe – azyl”, to jeden poliglota co znał polski krzyczy, że mam wypierdalać, bo to nie jest jakaś Stocznia Gdańska (widocznie zrozumiał nawiązanie do Wałęsy) tylko porządna ambasada i pod tym śniegiem, na którym stoję drogie kwiaty wegetują, a ja je depczę, i że jak za 3 sekundy nie opuszczę terenu to mam kosę pod żebra od nich. Wszyscy dyplomaci podkreślili tę groźbę wyciągając scyzoryki szwajcarskie, i otwierając z nich różne ostrza, piły, nożyczki, korkociągi i wygrażając nimi w moją stronę. Nie mając innej możliwości wyszedłem za furtkę.
Momentalnie pod lewą rękę złapała mnie kobieta, a pod prawą facet i powiedzieli, że mam być grzeczny to nic mi się nie stanie. Mnie strach sparaliżował aż mi nogi fizycznie zdrętwiały i para musiała mnie tak trochę ciągnąć, ale po kilkunastu metrach zaczęli nalegać żebym szedł jak człowiek, bo im za ciąganie ludzi nikt nie płaci więc żebym okazał trochę wyrozumiałości i nie utrudniał, a że jestem z natury ugodowy i pomocny to już nie utrudniałem. Szliśmy tak w stronę placu Na Rozdrożu wzdłuż Ujazdowskich pod ręce i musieliśmy wyglądać jak rodzice z upośledzonym synem, bo ludzie nam posyłali pełne współczucia spojrzenia. Tuż przed Ministerstwem Sprawiedliwości skręciliśmy nagle w prawo i weszliśmy na teren jakiegoś pałacyku, gdzie była restauracja, która wyglądała na bardzo drogą.
Ja od razu domyśliłem się o co chodzi i odetchnąłem z ulgą i tłumaczę, że co do tego gulaszu to ja bym z przyjemnością dał przepis gdybym znał, ale to nie ja robiłem tylko jedna pani Grażyna z Klubu Gazety Polskiej więc proszę się zgłaszać do niej, a ja już sobie pójdę. Facet co mnie ciągnął tylko popatrzył zrezygnowany i znowu poprosił, żeby nie utrudniać, bo jemu za to nikt dodatkowo nie płaci, a ja go nawet zrozumiałem, bo u mnie na call center też premie są tylko za sprzedane pakiety, a za słuchanie narzekania ludzi i przepisów kulinarnych już nie. Zamiast wejść do restauracji to obeszliśmy budynek dookoła i wyszliśmy małą furtką na ulicę z drugiej strony i potem od razu do pierwszego budynku po prawej. Myślałem, że mnie wezmą do jakiejś piwnicy i od razu kula w łeb i znowu mi nogi sparaliżowało, ale zamiast tego wciągnęli mnie sporym wysiłkiem na drugie piętro do jakiegoś biura, wrzucili do eleganckiego pokoju i wyszli.
Pozbierałem się z podłogi, a tu za biurkiem siedzi nikt inny jak autor wstąpienia Polski do NATO i UE, Aleksander Kwaśniewski. Od razu mi kulturalnie proponuje żebym sobie spoczął w fotelu, a ja płaczę i mówię, że buty oddam tylko niech mi darują życie. Prezydent się zaśmiał i mówi, że nikt mi ani życia ani butów nie będzie odbierał, tylko wiele osób bardzo zaciekawiła moja osoba i chcieli mnie poznać bliżej. Trochę się uspokoiłem, ale jeszcze nie do końca i pytam o co się rozchodzi, a on, że wszystko zaraz wyjaśnimy, ale on jest trochę głodny i czy ja też bym może nie chciał czegoś zjeść, bo pora już mocno obiadowa, a jemu kolega pyszny gulasz przyniósł i może bym skosztował. Ja grzecznie podziękowałem, bo z nerwów miałem żołądek ściśnięty, a Kwaśniewski otworzył okno, wychylił się i krzyczy ADAAAM ADAAAAAAAM, a Adam krzyczy COOOOOOO, a Kwaśniewski, że OOOBIAAAAAAD i po chwili wpada do biura redaktor naczelny największej w Polsce codziennej gazety opiniotwórczej Adam Michnik.
W sposób sympatyczny się przywitał ze mną, poklepał po ramieniu, Aleksander mu nałożył gulaszu i jedząc zaczęli mnie pytać co to za afera z tymi butami, bo do nich jakieś niepokojące wieści z różnych miejsc dochodzą i już nawet było w tej sprawie posiedzenie Biura Bezpieczeństwa Narodowego. No to ja wszystko od początku zacząłem opowiadać, a oni się tylko co chwilę śmiali i komentowali, że na przykład ten Antek Macierewicz to wszystkim te ulotki poetycko-patriotyczne wciska i muszą co chwilę dodrukowywać i Agora S.A. to już przez to macierewiczowe drukowanie za darmo na ich maszynach, straty notuje. Jak skończyłem historię z popijawą w tym domu przy Ikara to obydwaj mnie zaczęli pocieszać, że nikt stamtąd by mi na pewno krzywdy nie zrobił i Wojtek Cejrowski to może jest raptus i z tymi hienami przesadził, ale jak wiem wypity trochę był, a tak to ma złote serce i żelazne stopy. Że owszem, oni by woleli żebym raczej nie rozpowiadał o tym wszystkim co widziałem, ale wyglądam na rozsądnego chłopaka i nie ma co tutaj jakichś dramatycznych rozstrzeliwań urządzać tylko na pewno się jakoś po ludzku dogadamy. Oni mi robią grubą kreskę i zapominają, że im Wojtka odurzyłem w klubie, a ja zapominam, a przynajmniej nie rozpowszechniam, informacji o tym co mnie spotkało. No to ja już z ulgą pytam, czy buty mogę zachować, bo się do nich przywiązałem a oni, że jasne. Byłem zupełnie zadowolony z takiego układu i już chciałem sobie pójść, a oni nagle się mnie pytają czy się znam na Internecie, no to ja mówię, że jasne, że chodzę po różnych stronkach i znam wszystkie memy najlepsze, takie jak fuuuuuuu, ufoludek z komiksów, egeszege, lis rugbysta, kotek co ja pacze i boczeklekkorozjebany.gif. Kwaśniewski wyglądał na bardzo ucieszonego, ale Michnik jeszcze pyta czy ortografię znam dobrze, to ja z dumą mówię, że w II klasie gimnazjum miałem trzecie miejsce w konkursie ortograficznym, ale dlaczego właściwie o to pytają. Oni na to, że im jest potrzebny ktoś żeby na fejsbuku fanpejdże prowadzić bo fundacja Kwaśniewskiego to w ogóle nie ma nic takiego, a Wyborcza to ma i nawet dużo lajków, tylko ci redaktorzy co to prowadzą cały czas jakieś błędy tam walą i by im się przydał taki zaufany młody człowiek, co się zna na tych rzeczach, i że bym dostawał co miesiąc łącznie 5000 zł od nich za pół etatu, miałbym własne biuro w nowej siedzibie tej fundacji Kwaśniewskiego gdzieś pod Warszawą i jeszcze bym miał służbowy skuter żeby tam dojeżdżać, bo kawałek jest, no i jeszcze w bonusie bym dostał kartę Multisport żeby sobie chodzić na fitness czy coś. Ja o takich pieniądzach to w życiu na moim call center nie marzyłem więc od razu mówię, że jasne, że się zgadzam i mogę zaczynać nawet od jutra jak sobie życzą. Michnik mówi, że świetnie i w takim razie jutro bym pojechał jeszcze nie do pracy tylko tak sobie zobaczyć jak biuro wygląda i ludzi poznać, bo jutro będzie otwarcie, a ja się pytam czego otwarcie, bo myślałem, że to ten dowcip co Cejrowski opowiadał, a Michnik mówi, że przecież tej fundacji pod Warszawą i będą tam wszyscy ich znajomi, których poznałem - Macierewicz, Rysio Kalisz, Kłopotek, Wojtek Cejrowski i inni znani ludzie (będzie też Sławomir Wojtkowski, dyrektor Warszawskiej Szkoły Reklamy, którą miałem przyjemność skończyć, a prywatnie serdeczny przyjaciel Michnika i wielki fan Gazety Wyborczej) i lokal poświęci biskup kielecki Ryczan i cadyk Ozjasz Goldberg. Jeszcze powiedział, że oni kogoś przyślą żeby po mnie rano przyjechał samochodem i tam zawiózł, bo trudno jest trafić, no i skutera dla mnie jeszcze nie kupili.
Kwaśniewski podsumował, że w takim razie wszystko dogadane i pyta czy mnie gdzieś nie podrzucić, bo on właśnie jedzie do radia Tok FM na zaproszenie Paradowskiej Janiny, a ja mówię, że w takim razie byłbym wdzięczy, bo ja akurat przy Dolnej mieszkam, więc to po drodze, tylko ja sobie z Belwederskiej odbiję w prawo, a on w lewo. Na to Michnik do Kwaśniewskiego, żeby pamiętał o ich umowie, a Kwaśniewski się palnął w czoło i mówi, że faktycznie zapomniał i mi tłumaczy, że został ambasadorem akcji CAŁA POLSKA BIEGA co ją organizuje Gazeta Wyborcza, bo przegrał jakiś zakład z Michnikiem i teraz musi jako ten ambasador wszędzie biegać, i w takim razie to on tylko buty zmieni i zamiast jechać samochodem to mnie weźmie na barana i chwila moment będziemy. Wyszliśmy na ulicę, wskoczyłem byłemu prezydentowi na plecy i lecimy. On mnie za kostki trzymał żebym mu nie spadł, a ludzie co chwilę do nas machali po drodze, bo Aleksander Kwaśniewski jest według badań opinii społecznej najlepiej ocenianym prezydentem w historii III RP, więc mnie poprosił, żebym ja odmachiwał w jego imieniu tym ludziom, jako że mam wolne ręce. No to machałem obywatelom, a jak biegliśmy koło Belwederu to nawet żołnierze nam salutowali i czułem się dobrze. Od jutra zaczynam zajebistą pracę i w ten oto sposób wygrałem w życie dzięki początkowo nieprzyjemnej historii.
Ufam, że dalszego ciągu tej historii nie będzie. Wiem, że sporo napisałem, ale mam nadzieję, że bezpiecznie udało Wam się dobrnąć do samego końca. Tak więc mam teraz super pracę, do tego dobrze płatną i na pół etatu więc drugie pół mogę poświęcić na gotowanie.
6 cebul
10 czerwonych papryk
500 g pieczarek
125 g czerwonej fasoli z puszki
125 g białej fasoli z puszki
200 g groszku konserwowego
200 g kukurydzy konserwowej
2 puszki (po 400 g) pomidorów krojonych
220 g koncentratu pomidorowego
0,5 l wody
przyprawy: sól, pieprz, słodka papryka, papryka chili, czosnek granulowany, zioła prowansalskie, bazylia, oregano, imbir, kurkuma – ilości z zależności od gustu
Cebulę kroimy w drobną kostkę i szklimy w dużym garnku na oleju. Następnie dodajemy pokrojoną w kostkę paprykę i drobno posiekane pieczarki. Dodajemy resztę składników i gotujemy na małym ogniu aż osiągniemy konsystencję sosu. Gorące przekładamy do słoików, a po przestygnięciu pasteryzujemy.
Smacznego!
Te sosy mają świetne etykiety.
OdpowiedzUsuńkoniecznie muszę wypróbować!
OdpowiedzUsuń