Poduszeczki z ciasta francuskiego z farszem tuńczykowo-pomidorowym
Dzisiaj, z racji tego, że mamy dla Was pyszną przekąskę z tuńczykiem w roli głównej, powiemy Wam kilka słów o rybach.
Muszę Wam powiedzieć, że najlepszą rzeczą na świecie jest wędkarstwo. Serio. Nie ma piękniejszego uczucia, niż kiedy wyciągasz spławik z wody, a tam na haczyku dwumetrowy okoń. Coś wspaniałego. Niestety moja żona i syn się nie znają, i nie podzielają mojej pasji. Cały czas narzekają na moje wyprawy, ale oczywiście złowione okazy chętnie zjadają. Jakby tego było mało, średnio raz w miesiącu ktoś musi mi sprzęt powywracać, żyłkę zerwać czy w haczyk wdepnąć. Oczów nie mają żeby patrzeć gdzie łażą? A oczywiście do mnie z pretensjami, że znowu na SOR trzeba jechać.
Aby być dobrym wędkarzem, należy regularnie czytywać wszystkie miesięczniki poświęcone tej tematyce. Niestety, to nie wystarcza. Gazet jest może siedem tytułów, dodatkowo rzadko kiedy można znaleźć wszystkie w jednym kiosku, więc trzeba jeździć po całym mieście i pytać, czy jeszcze mają. Na szczęście mój syn nauczył mnie obsługiwać internet (w końcu do czegoś przydało się to jego siedzenie godzinami przed monitorem), więc teraz mogę w każdym momencie wyszukać potrzebną mi informację w google. W internecie są też fora dyskusyjne, gdzie można popytać innych internautów o porady dotyczące sprzętu, metod i miejsc, bądź pochwalić się złowionymi okazami. Z drugiej strony, siedzi tam wiele niedoświadczonych wędkarzy, próbujących pouczać rybnych weteranów, wykazując się przy tym okropną niewiedzą. Jest też taki jeden, wyjątkowo denerwujący młodzieniec, który pod każdym moim wpisem pisze takie rzeczy, że aż wstyd cytować.
Na ostatnie święta kupiłem sobie wspaniały ponton. Mówię Wam, niesamowita sprawa. Jako że sezon nie był na ryby, postanowiłem go przetestować w dużym pokoju. Przypomniałem sobie wtedy czasy dzieciństwa, kiedy mój dziadek zabierał mnie na wspólne wędkowanie. Siedzieliśmy w jego starej, drewnianej łódce na środku jeziora i łowiliśmy. Ach, jakie to były piękne ryby, szczupaki, okonie i karpie! Ach te karpie… Aż mi się łezka w oku zakręciła, jak tak siedziałem w tym pontonie.
Innym razem postanowiłem, w ramach prezentu urodzinowego, zabrać swojego syna na wyprawę. Pojechaliśmy na jedno z najlepszych miejsc jakie znam, małe jeziorko przy lesie, zaraz za miastem. Piękne miejsce! Świeże, rześkie powietrze, słoneczko świeci, liście z drzew spadają. Zaraz sprzęt rozstawiliśmy, przynęty na haczyki, spławiki do wody, i czekamy. Syn jeszcze niewprawiony, niecierpliwy, wiercił się co chwila i ryby płoszył. Pouczyłem go więc jak ma się zachowywać. Nie było łatwo, ale w końcu się skupił, taki był na te ryby napalony. Nawet nie wiecie jak dumny byłem, gdy widziałem jak się cieszy. Mówię Wam, idzie w ślady ojca.
Na wyprawy jeżdżę z kolegą Mirkiem. Kiedyś naszym towarzyszem był też pewien Zbyszek. To był dopiero agent. Gruby, wąs jak gwiazda niemieckiego porno z lat 50. i zawsze w tej swojej zielonej kamizelce. Pewnego razu odwiedził mnie na moje imieniny. Troszkę sobie popiliśmy, ale Zbysiu chyba przesadził, bo jak rozmawialiśmy o sumach i szczupakach, to go poniosło i agresywny się zrobił. Zaczął wykrzykiwać, jakie to sumy nie są wspaniałe, niesamowite. Aż żeśmy się na podłodze pobili. Przyznam, mnie też troszkę poniosło, ale co tu robić, jak ktoś takie głupoty wygaduje, i jeszcze obraża. Po tej sytuacji już więcej do mnie nie zadzwonił, nie odezwał się, nic. Taki zatwardziały. Jakiś rok później dowiedziałem się, że zmarł. Trochę szkoda gościa, a skoro aż tak się obraził po naszej ostatniej rozmowie, to co ja będę mu na pogrzeb jechał.
Jednak, jak to w życiu bywa, nie wszystko jest kolorowe. Mam tu na myśli PZW, czyli Polski Związek Wędkarski. To co oni wyprawiają, to głowa mała! Tyle afer, przekrętów, szkodliwej działalności, przecież od razu widać, że oni chcą zniszczyć piękną kulturę łowienia ryb w Polsce. Najgorsze jest to, że o tym się wcale nie mówi. Nic. W tej telewizji to cały czas jakieś trzęsienia ziemi gdzieś na końcu świata, wybory prezydenckie na drugim, a o ważnych sprawach, co się tutaj u nas dzieje, co nas dotyczy, to nic nie powiedzą. Politycy i media kryją PZW, bo jest im na rękę niszczenie ludziom pasji, dzięki temu łatwiej jest nami sterować. W mojej okolicy szefem koła PZW jest Adam. Ten to dopiero jest agent. On jest tak naprawdę odpowiedzialny za wszystko, co u nich się dzieje. Próbowałem go na przeróżne sposoby powstrzymać, jednak stoi za nim potężna siła. Kiedyś poszedłem na jedno spotkanie wędkarskie, gdzie ten Adam występował. Tam to dopiero się działo. Widziałem, jak ludzi mami, jak ich oszukuje, specjalnie wciska kity, żeby im ryby nie brały. Próbowałem się temu przeciwstawić, ale zaraz do mnie doskoczyli jacyś ciemno ubrani panowie i wyrzucili z sali. Sami więc widzicie, jak oni działają. To jest poważna sprawa.
Oczywiście po tej akcji się nie poddałem, oj nie. Aby uniknąć wpadki i trafić do większej liczby odbiorców, postanowiłem przenieść swoją walkę do internetu. Na forach wędkarskich zacząłem ujawniać wszystkie znane mi tajemnice Adama, udowadniające jego powiązania z władzami PRL. Chyba się przestraszyli, bo zaangażowali hakerów, którzy mnie namierzyli. Adam pozwał mnie do sądu. Myślicie, że coś się zmieniło? Że ktoś mi uwierzył? Oczywiście, że nie, sądy też są zaangażowane w spisek, a jakby tego było mało, musiałem zapłacić temu szkodnikowi 2000 zł. Tak, dwa tysiące! To jest dopiero tupet! Wiedział, że nic mu nie mogę zrobić i jeszcze kasę wyciągną! Ile ja bym mógł za to przynęt kupić! Ile wędek!
W zeszłym roku stwierdziłem, że muszę kupić sobie łódkę, by wypływać na środek jeziora i stamtąd łowić. Tam to dopiero biorą! Niestety, ceny były zdecydowanie nie na moją kieszeń, a i gdzie trzymać by jej nie było. Skrzyknąłem się więc z innymi wędkarzami z okolicy i razem zrzuciliśmy się na dużą, ładną łódkę. Plan był prosty: zrzucamy się po równo i jeździmy łowić razem. Bardzo byłem dumny, że na taki pomysł wpadłem, tak mi się udało. O ja naiwny… Na początku wszystko rzeczywiście bardzo ładnie szło, co weekend bierzemy wędki, łódkę i lecimy nad wodę. Ryby garnęły się do nas jak nigdy. Ale pewnego razu się rozchorowałem i nie mogłem jechać. Koledzy wędkarze wykorzystali sytuację, zgarnęli łódkę i nad wodę. Było ich mniej, więc oczywiście łapali jeszcze więcej ryb. Co więcej, żeby mi na złość zrobić, dzwonili opowiadać ile to już złowili. No to tak wygląda nasza koleżeńska umowa. Składamy się po równo, a oni sami jadą. Pięknie. Jak tylko w niedzielę wrócili, pojechałem pod dom, gdzie jeden z nich na podjeździe trzymał moją łódkę, podczepiłem ją pod samochód, i chodu. Podjechałem pod blok i zawołałem syna. Ten w lot złapał, co trzeba robić, doradził mi, że w salonie się nie zmieści i pobiegł po swoją kłódkę do roweru, by przyczepić łódkę do latarni. Mój syn, moja krew. Wszystko by było dobrze, ale współwłaściciele jakoś mnie wyśledzili, bo zaraz pod dom podjechali i krzyczą, że złodziejem jestem, że to ich łódka. No tak. To ja wspólny biznes wymyślam, składam się z nimi uczciwie, a oni mnie złodziejem nazywają! Może by mi się udało obronić moją własność, gdyby nie wezwali policji. Co za tchórze. Widać, że mają układy z PZW. Mnie pobili, syna zmusili do otwarcia kłódki i odjechali z łódką. Co więcej, założyli na forum specjalny temat, żeby mnie oczerniać! Na szczęście są jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie, którzy mnie bronili i pisali, jak fałszywe są te oskarżenia. Nadal pod moimi zdjęciami złowionych ryb pojawiają się pochwały od innych doświadczonych wędkarzy. Nawet mój syn mnie docenia. Tak, będzie z niego wędkarz.
Taka to historia. Przejdźmy więc tymczasem do rzeczy, znaczy się do tuńczyka.
ciasto francuskie
tuńczyk w wodzie lub oleju - odsączony (ok. 150 g)
2 średnie cebule
pomidory w puszce, krojone (200 g)
50 g tartego żółtego sera
do smaku: bazylia papryka słodka i ostra, sól, pieprz
jajko do posmarowania
Cebulę kroimy w kosteczkę i dusimy na patelni. Gdy się zeszkli to dodajemy do niej pomidory, tuńczyka, i przyprawy do smaku. Dusimy aż płyn znacznie odparuje. Wyłączamy i zostawiamy do wystygnięcia. Gdy wystygnie, to do zimnego farszu dodajemy starty ser i mieszamy.
Ciasto francuskie możemy oczywiście zrobić sami. Ale jest z tym sporo roboty. Można równie dobrze kupić gotowe ciasto w sklepie. Rozwijamy więc płat gotowego ciasta. Taki standardowy wymiar płatu to 42 x 24 cm. Dzielimy więc ciasto wzdłuż każdej krawędzi na 3 kawałki, tak żebyśmy w sumie otrzymali 9 kawałków 14 x 8 cm. Z brzegu każdego kawałka nakładamy farsz i przykrywamy go wolnym kawałkiem, bez farszu. Nie wiem czy dostatecznie jasno się wyrażam, więc przedstawiam rysunek schematyczny.
Zaklejamy krawędzie (my zrobiliśmy to widelcem), układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, smarujemy rozbełtanym jajkiem i pieczemy 15 minut w 220 stopniach.
Jeżeli zostanie wam trochę farszu to można do niego dodać trochę śmietany i będziecie mieć doskonały sos do makaronu.
Smacznego!
Ech Pawle! Twoje przepisy sa super, ale gawedy nie gorsze, jak nie lepsze. Na jajko
OdpowiedzUsuńsureau prawie, ze sie nabralam;)
Jestem wierna fanka juz od lat. Mysle sobie, ze byloby dobrze gdybys kontynuowal
opowiesci i wydal je w formie ksiazkowej. Moze jako e-book.
Moc pozdrowien ze Skandynawii.
Podpisuję się obiema rękami! Chętnie przeczytam taką książkę :)
UsuńBardzo lubię wytrawne sposoby na ciasto francuskie. Na pewno wypróbuję :)
OdpowiedzUsuńPychota!
OdpowiedzUsuń