Polędwica z sandacza
Zastanawialiście się może czasem dlaczego ostatnio tak niezbyt intensywnie się udzielamy na blogu? W porze letniej w zeszłych latach nawet każdego dnia potrafił być nowy wpis na blogu. A nawet jak nie każdego dnia, to co drugi dzień. Żeby się nieco usprawiedliwić to opowiem Wam historię.
Zawsze uważałem, że smakosze piwa to kłopoty. Mój kumpel jest jednym z takich. Nie wypijesz z nim w domu tatry, nie pójdziesz do prostej studenckiej knajpy, bo będzie się krzywił. Za każdym razem, gdy byłem u niego w mieście, mój portfel płakał, gdyż zwiedzaliśmy jakieś wyszukane puby, w których za najtańsze piwo płaciłem po 20 zł. Kolega wykładał mi różnice między belgijskim a niemieckim, cmokał, spluwał, kazał przynosić kolejne kufelki do degustacji, a cała przygoda kończyła się tak, że zaczynałem kolejny dzień z debetem na koncie, a wiedza z tych wykładów i tak ulatywała w błyskawicznym tempie.
Nie ucieszyłem się więc, gdy kumpel napisał, że przyjeżdża do mnie na metę i żebym szykował jakąś porządną knajpę na wieczór. Przez natłok zajęć zupełnie o tym zapomniałem, ale przecież jakieś miejsce zawsze się znajdzie. Był jednak piąteczek i z kilku pubów odprawiono nas z kwitkiem. Miałem nadzieję, że uda się uniknąć wydatków, a jemu kupi się jakiegoś krafta na zapchanie, gdy kolega dojrzał szyld pubu zatytułowanego „PATRIOTA”, po czym stwierdził, że tam spróbujemy.
Weszliśmy do miejsca przyozdobionego kibicowskimi szalikami i obrazami z husarią i domyślałem się, że nie będą mieli tu wspaniałości godnych podniebienia mojego kolegi. Kumpel rozsiadł się przy stole i stwierdził, że skoro jestem gospodarzem, to mogę coś wybrać, najlepiej jakiś pale ale ape ipa. Niestety te zwroty, pomimo wieloletnich wykładów, kojarzyły mi się tylko z tym, że będzie drogo.
Podszedłem do baru, który obsługiwał wąsaty janusz w kibicowskim szaliku i zacząłem wymawiać te tajemnicze słowa.
"Co pan bełkoczesz jak lewak, dam panu porządne piwo narodowe polskie!"
I nie słuchając głosów protestu, nalał mi ciechana. Cena była przyzwoita, to pomyślałem, że chociaż tyle. Przyniosłem kufle do kumpla. Ten obejrzał je ze sceptycyzmem i delikatnie i ostrożnie wziął łyka, po czym wypluł i stwierdził, że nie da się pić i że po belgijskich kraftach to go obraża. Nagle w knajpie zapadła cisza i z niepokojem zauważyłem, że zwróciły się na nas wszystkie oczy. Ze złowrogiego tłumu wyszedł dobrze ubrany przedsiębiorca.
"A cóż to, komuś nie pasuje moje piwerko?"
Ten człowiek niewątpliwie z kimś mi się kojarzył i z przerażeniem przypomniałem sobie, że to poseł i biznesmen, pan Marek Jakubiak, właściciel browarów, które robiły ciechana. Wystraszyłem się i zacząłem pić ze swojej szklanki i mlaskać, zarzekając się, jakie to dobre, bo polskie. Ale mój kolega - dureń, dla którego marka piwa jest ważniejsza od niepodległości, podtrzymał negatywną opinię, a co gorsze zaczął swój wykład o alach i ipach. Jakubiak stwierdził, że to nudy i nie interesują go zagraniczne pomyje Europy, która już dawno utonęła w arabskim żywiole tak bardzo, że jej autochtoni mieli zatracić umiejętność tworzenia wybornego alkoholu. Mój kolega zaczął się wykłócać z Jakubiakiem, aż w końcu doszło do rękoczynów. A raczej miało dojść, bo gdy kumpel rzucił się z pięściami na posła, ten tylko pokazał immunitet, co poraziło przyjaciela i padł on na kolana przed majestatem przedstawiciela ludu. Zastanawiałem się co z nami będzie i ze strachu jeszcze głośniej zachwycałem się smakiem ciechana. Ale było już za późno.
"Co, lewaki, nie doceniacie dobrego polskiego piwa" – zaśmiał się pan poseł. "Może docenicie je bardziej, gdy zobaczycie ile ciężkiej pracy trzeba włożyć w jego wytworzenie!"
Skinął głową i pojmały nas patriotyczne sebki, po czym powlekły do eleganckiej limuzyny i wrzuciły do bagażnika. Widziałem, jak patrol miejski chciał interweniować, ale rozpłynął się od samego pokazania legitymacji poselskiej. Jechaliśmy w ciemnościach bagażnika długo, bardzo długo. Mój kolega nie tracił ducha, całą tę podróż przeznaczył na opowiadanie mi o walorach piwa walijskiego. Kiedy w końcu wysiedliśmy, zauważyłem, że jesteśmy przed browarem Ciechan. Otoczeni ochroniarzami weszliśmy do środka. Usłyszałem, że przyprowadzono nowych pracowników. Włożono na mnie i na kolegę robocze uniformy, po czym popędzono przez komnaty z rozmaitymi kadziami. Doszliśmy do pokoju, gdzie segregowano chmiel i ustawiono nas na stanowiskach. Dopiero teraz z przerażeniem zauważyłem, że pozostali niewolnicy to dawni prominentni posłowie i działacze lewicy. To dlatego było ich w ostatnim czasie tak mało! Strasznie wychudły Ryszard Kalisz dźwigał wielkie baniaki. Z trudem dochodziłem do siebie po poznaniu go, gdy obok mnie przemknął Palikot z wózkiem z pustymi butelkami. Kapslował je osobiście Jan Hartman. Włodzimierz Cimoszewicz dekował się w stróżówce czytając „Przegląd”, a Wojciech Olejniczak mył podłogi. Cała przegrana lewica została zamknięta w browarach Ciechan, by produkować piwo godne prawicowego podniebienia. Co za ironia losu!
Tylko mój kolega ostatecznie odnalazł się w tym zbrodniczym systemie. Udało mu się stworzyć nowy rodzaj piwa oparty na belgijskim, czym zyskał przychylność samego posła Jakubiaka. Do tworzenia tego nowego produktu użyto pracy świeżo pojmanych członków partii „Razem”, a etykieta butelki z piwem była w kolorze karminu alizarynowego. Odniosła sukces na rynku, kumpel został menadżerem i zapomniał o mnie, podczas gdy ja nadal segreguję chmiel.
I właśnie dlatego ostatnio mam tak mało czasu. Ta historia to najprawdziwsza prawda (żeby wręcz nie powiedzieć, że fakty autentyczne), a ja wciąż w niewolniczych warunkach tworzę patriotyczny alkohol. Ale udało mi się wyrwać na kilka chwil i razem z Anią przygotowaliśmy dla Was tę wspaniałą rybę. Jest z nią troszkę roboty, ale warto. Jej smak rekompensuje czas włożony w przygotowanie tego dania.
pół ząbka czosnku posiekanego
sok z połowy cytryny
500 g mieszanki grzybów mrożonych (borowiki, podgrzybki, kurki)
1 łyżka posiekanej natki pietruszki
50 ml wermutu
2 łyżki balsamico białego
1 łyżka miodu
1 łyżeczka ostrej musztardy Dijon
1 łyżka mąki
sól i pieprz
PRZEPIS NA POLĘDWICĘ Z SANDACZA
Polędwica z sandacza - składniki
4 kawałki sandacza
pół ząbka czosnku posiekanego
sok z połowy cytryny
500 g mieszanki grzybów mrożonych (borowiki, podgrzybki, kurki)
1 łyżka posiekanej natki pietruszki
50 ml wermutu
2 łyżki balsamico białego
1 łyżka miodu
1 łyżeczka ostrej musztardy Dijon
1 łyżka mąki
sól i pieprz
olej do smażenia
Dodatkowo:
kiełki do ozdoby
Polędwica z sandacza - wykonanie
Na patelni rozgrzewamy olej i podsmażamy grzyby przez 5 min. Dodajemy drobno posiekany czosnek, doprawiamy solą i pieprzem. Podsmażamy jeszcze chwilę, aż grzyby się zezłocą i woda odparuje. Posypujemy posiekaną natką pietruszki, zdejmujemy z patelni i odstawiamy w ciepłe miejsce.
Tą samą patelnię (bez mycia), podgrzewamy mocno, dodajemy wermut, ocet balsamiczny, miód i mieszamy. Zredukujemy całość do konsystencji syropu. Dodajemy sok z cytryny i musztardę.
Na innej patelni rozgrzewamy olej, nakładamy posoloną i popieprzoną rybę i smażymy 2-3 minuty z każdej strony.
Nakładamy rybę na talerze (najlepiej ciepłe) polewamy sosem i podajemy z grzybami. Przyozdabiamy kiełkami.
Smacznego!
Polecamy również nasz przepis na rybę zapiekaną z porem pod sosem jogurtowo-koperkowym (z plackami z cukinii).
Polecamy również nasz przepis na rybę zapiekaną z porem pod sosem jogurtowo-koperkowym (z plackami z cukinii).
Cudna historia, nawet byłem w stanie uwierzyć przy 3/4 tekstu ale potem uleciało :)
OdpowiedzUsuńDzisiaj była na obiadek, soczysta i smaczna polecam!
OdpowiedzUsuńO jejku jak to przepysznie się prezentuje na talerzu! Takie danie kusi pewnie nie tylko zapachem ale jak sama piszę wyglądem. Bardzo apetyczne.. może wypróbuję przepis. Pozdrawiam kochana!
OdpowiedzUsuńWpis jak zawsze z ciekawą fabułą dodatkowo :D Lubię te twoje posty na blogu. Przepis wygląda serio bardzo smacznie, może nawet się skusze na wypróbowanie.
OdpowiedzUsuńPolecam. I czytanie i wypróbowanie ;)
Usuń