Torta pasqualina
Byłem kiedyś z kumplem w Kazimierzu Dolnym. Dawno temu, sam już nawet nie pamiętam jak dawno. Kazimierz to taka urokliwa mieścina nad Wisłą. Parę knajpek, parę ruin, fajny rynek. Ot, taka przyjemna turystyczna dziura. Studentami byliśmy jeszcze wówczas, biednymi jak mysz kościelna. Nawet na autobus do tego Kazimierza nie mieliśmy i stopem przyjechaliśmy. Siedzimy tak na rynku, słońce praży, nie bardzo mamy co ze sobą zrobić. Wokół parę fajnych knajpek z zimnym piwem, ale z kasą trochę słabo u nas. Koniec końców postanowiliśmy się schować w jakimś lokalu. Wchodzimy do pierwszego z brzegu i widzimy, że dokładnie na przeciwko wejścia wisi telewizor. W środku ludzie, głowy zadarte i w telewizor się gapią. Patrzymy i my, a tam mecz jakiś. Nie mamy pojęcia jaki, bo na piłce nożnej to obaj się znaliśmy (i nadal znamy) jak na fizyce kwantowej. Ale ledwo spojrzeliśmy, a tutaj gol padł. Nie mamy pojęcia kto gra, nie mamy pojęcia kto strzelił, ale drzemy gęby: goooool! Jeeeee, hurrrraaaa, gooooool! Jak pojebani jacyś zupełnie. No nic. Podarliśmy te gęby i siadamy przy stoliku. Sięgamy do kieszeni, wysypujemy jakieś drobniaki, liczymy. Może chociaż na jedno piwo starczy. Dłubiemy w tych monetach, próbujemy je wzrokiem rozmnożyć, a tu nagle przed nami staje kelner i stawia dwa piwa. My nieco zaskoczeni, bo nie jesteśmy pewni czy aż na dwa nas stać, mówimy, że przecież jeszcze nic nie zamawialiśmy. Że to pomyłka chyba. Pan kelner na to, że nie, że wszystko w porządku, że to od tamtego pana. I pokazuje jakiegoś starszego jegomościa przy barze. Jegomość skinął ku nas głową, przechylił w naszą stronę kufel i zasugerował, że nasze zdrowie pije. Hmm... Co tu zrobić? Poderwać nas chce? No ładnymi chłopcami jesteśmy, ale też bez przesady. Nie aż tak ładnymi. A w sumie wiadomo, że darmowego piwa i pacierza nigdy nie odmawiam. Wzięliśmy więc kufle, odkłoniliśmy się jegomościowi i pijemy.
Później, gdy już w połowie piwa byliśmy, okazało się, że starszy pan jest Włochem. A ten mecz to były jakieś mistrzostwa świata czy coś w tym stylu. I właśnie grały Włochy z kimś tam. I na nasze wejście akurat Włosi strzelili gola. A pan po prostu był zachwycony naszym entuzjazmem spowodowanym tymże golem. Do tego stopnia, że postanowił nas piwem obdarować.
Co to ma właściwie do dzisiejszego przepisu? W zasadzie kompletnie nic. Ale to też nic nowego, chyba już Was przyzwyczaiłem do tego, że piszę bez sensu, bez ładu i składu. Jedyny związek jest taki, że dzisiaj właśnie będzie włoskie danie. Równie niesamowite jak opisana powyżej historia.
Torta pasqualina to włoski placek wielkanocny - dawniej właśnie tylko z okazji tych świąt był robiony. A że Wielkanoc za pasem to i przepis jak znalazł. Możecie nieźle zaskoczyć Waszych gości tym specjałem. Generalnie, w dużym skrócie, jest to placek ze szpinakiem i surowymi jajkami. Podstawą tego placka jest kruche ciasto przygotowywane z oliwy i mąki. My jednak trochę poszaleliśmy i zamieniliśmy to na ciasto filo. Dzięki temu całość wyszła jeszcze delikatniejsza.
EDIT: Oczywiście z niczym się jak zwykle w życiu nie wyrabiam, z tym przepisem również. Przygotowałem go oczywiście na Wielkanoc, ale opublikowałem dzień po świętach. No nic, nie szkodzi, ważne, że w ogóle jest.
EDIT: Oczywiście z niczym się jak zwykle w życiu nie wyrabiam, z tym przepisem również. Przygotowałem go oczywiście na Wielkanoc, ale opublikowałem dzień po świętach. No nic, nie szkodzi, ważne, że w ogóle jest.
PRZEPIS NA TORTĘ PASQUALINĘ
Torta pasqualina - składniki
Potrzebujemy:
nadzienie:
1 kg szpinaku
sól, pieprz, majeranek
2 łyżki bułki tartej
odrobina mleka
2 jajka
100 g tartego parmezanu
0,5 kg ricotty
50 g masła
oliwa do smarowania
dodatkowo:
mrożone ciasto filo
7 jajek
Torta pasqualina - wykonanie
Szpinak blanszujemy, czyli wrzucamy na kilkadziesiąt sekund do wrzątku, a potem przelewamy zimną wodą. Odciskamy nadmiar wody i doprawiamy solą, pieprzem i majerankiem.
Bułkę zalewamy niewielką ilością mleka i łączymy z dwoma roztrzepanymi jajkami. Mieszamy z ricottą, szpinakiem i dwiema łyżkami parmezanu. Solimy.
Tortownicę smarujemy oliwą. Ciastem wykładamy tortownicę, każdy płat ciasta smarując oliwą. Nad brzegami tortownicy zostawiamy około 1 cm wiszącego ciasta. Ostatniego płatu ciasta nie smarujemy oliwą. Jednocześnie zostawiamy sobie sześć warstw ciasta na później.
Na tym układamy szpinakowe nadzienie. Wyrównujemy, skrapiamy oliwą i łyżką robimy 7 dołków: 1 w środku i 6 w okół tortownicy. Do każdego dołka wkładamy odrobinę masła i ostrożnie wbijamy surowe jajka. Posypujemy resztą parmezanu.
Pozostałe 6 warstw ciasta układamy na nadzieniu, smarując oliwą. Pod kantem kładziemy kawałeczki masła i zawijamy kołnierz. Całość smarujemy oliwą i nakłuwamy w kilku miejscach wierz, ale tak, żeby nie przebić jajek.
Pieczemy przez 40 minut w 180 stopniach. Po upieczeniu wyjmujemy z piekarnika, czekamy żeby trochę przestygło, wyjmujemy z tortownicy, kroimy i podajemy na ciepło.
Mniam! Super przepis dla mnie :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam ciasto filo, w każdej wesji, czy na słodko czy na słono. w tym wydaniu wygląda bardzo apetycznie. chyba szkusze się, żeby wypróbować ten przepis.
OdpowiedzUsuń