Domowy syrop z cebuli na przeziębienie
Ten syrop pamiętam z dzieciństwa. Pamiętam, że był koszmarem mojego dzieciństwa, niestety. Dzieckiem byłem raczej chorowitym więc co najmniej dwa razy do roku musiałem popijać tę gęstą, lepiącą ciecz. Zapamiętałem dwie rzeczy: po pierwsze, że było to paskudne, po drugie, że nic lepiej nie działało na bolące gardło. Żadne lekarstwa z apteki, żadne syropy czy pastylki do ssania. Domowy syrop z cebuli i już nic więcej mi nie było potrzeba.
Dorastałem, a ten syrop mi towarzyszył w trudnych chwilach przez te wszystkie lata. I stała się ciekawa rzecz. Zaczął mi smakować. On jest naprawdę pyszny! Dzieci chyba z natury nie lubią cebuli, tak mi się wydaje, trzeba do niej dorosnąć. Jednak, gdyby ktoś z Was mimo wszystko uważał ten syrop za dość paskudny to przedstawiam zmodyfikowaną wersję: z miodem i cytryną. Tak zrobionemu syropowi z całą pewnością nie można odmówić smaku. Łyżka lub dwie dwa-trzy razy dziennie przez całą zimę i wczesną wiosnę (tak profilaktycznie) i przeziębienie Was nie ruszy. A jak już ruszy, to ten syrop szybko postawi Was na nogi (wówczas pić 4-5 razy dziennie). U mnie zawsze działał.
Warto go zrobić trochę więcej i trzymać w butelce czy słoiku. W lodówce bez problemu wytrzyma kilka tygodni. Ale i tak zużyjecie go prędzej.
500 g cebuli
250 g cukru
250 g miodu
sok z 2 cytryn
Cebulę obieramy z łupinek i kroimy w dowolny sposób, ale im drobniej tym lepiej. Przekładamy do słoika, zasypujemy cukrem i zakręcamy. Wstrząsamy żeby cukier się wymieszał z cebulą i zostawiamy w ciepłym miejscu na wiele godzin, minimum 5. Chodzi o to żeby cebula puściła soki i cukier się w tych sokach rozpuścił. Co jakiś czas możemy wstrząsnąć słoikiem.
Następnie przelewamy sok przez sitko żeby pozbyć się cebuli, już nie będzie potrzebna (ewentualnie można ją przesmażyć na patelni i zrobić coś na kształt konfitury - bardzo dobra rzecz). Do soku z cebuli dodajemy miód i sok wyciśnięty z dwóch cytryn. Mieszamy dokładnie i gotowe. Przelewamy do słoika lub butelki i mamy zapas syropu na trudne i chłodne dni. Warto go pić nie tylko przy przeziębieniu, ale też po prostu profilaktycznie, rano i wieczorem.
Na koniec jeszcze mam dla Was ciekawostkę: dlaczego podczas krojenia cebuli się płacze i co zrobić, żeby właśnie nie płakać?
Żeby zrozumieć jak zapobiec, trzeba najpierw wiedzieć dlaczego właściwie płaczemy podczas krojenia cebuli. I tutaj wkracza moja ulubiona chemia. Nie będę was zanudzał nazwami, których i tak nikt nie potrafi wymówić (jak np. jeden z naszych bohaterów odpowiedzialnych za łzawienie: kwas 1-sulfopropenylowy). Otóż po prostu podczas krojenia cebuli wydzielają się z niej różne składniki. Jeden z nich zawiera siarkę. Na skutek dalszych reakcji zachodzących między uwalnianymi z cebuli różnymi fajnymi (lub mniej fajnymi) rzeczami ta siarka przeistacza się w gaz o zabawnej nazwie "czynnik wywołujący łzawienie" zwany również "czynnikiem płaczu". Gaz ten unosi się, prosto do naszych oczu. Niestety ma on fatalną właściwość: reagując z wodą tworzy kwas siarkowy. I to właśnie dzieje się w naszych oczach. Stąd to paskudne pieczenie. Dlatego właśnie zatykanie nosa podczas krojenia cebuli (co radzą niektórzy) nie bardzo zda egzamin.
Mrożenie cebuli o tyle pomaga, że te wszystkie procesy w niskich temperaturach zachodzą o wiele wolniej.
Z kolei w wysokiej temperaturze (krojenie cebuli przy włączonym palniku gazowym) działa w ten sposób, że alliinaza - enzym, który uwalnia się z cebuli jako pierwszy i zapoczątkowuje całą resztę reakcji, w wysokich temperaturach się unieczynnia.
A ja po prostu dmucham przy krojeniu. I całe te syfki rozdmuchuję zanim mi wpadną do oczu - to moja ulubiona metoda. Na tej samej zasadzie działa - wydawałoby się zabobonne - gwizdanie podczas krojenia cebuli. Ma to o tyle sens, że gwiżdżąc dmuchany właśnie.
Słyszałem również, że dobra metodą jest trzymanie w zębach zapałki. Niestety nie umiem się do tego odnieść, wytłumaczyć tego naukowo. Ale podejrzewam, że substancje wydostające się z cebuli mogą reagować z siarką na zapałce. Być może tak właśnie jest...
To tyle nauki, zachęcam do profilaktycznego dbania o siebie.
do domowego syropu z cebuli nie wali się szklanki cukru! cukier nie jest zadnym lekiem, to trucizma! wystarczy słodycz miodu - 250 g na 500 g cebuli to i tak b.dużo! katastrofalny bład!
OdpowiedzUsuńTak się robiło u mnie w domu. A z tą trucizną bym aż tak nie demonizował. Trochę cukru nie powinno cię tak od razu zabić.
UsuńMoja wnuczka założyła okulary do pływania a teraz mamusia ma sposób na cebulę - polecam !
UsuńWiem, znam ;) Ja czasami używam takich laboratoryjnych ochronnych gogli ;)
Usuńprosze usunac mój adres majkelos@o2.pl z listy mailingowej. od kiedy odeszła p.Madzia 90% pańskich propozycji to bzdury i brednie np: likier waniliowy: gotowy syrop spiryt i woda. kompromitacja
UsuńNiestety nie mam dostępu do bazy mailingowej (jest ona utrzymywana i przechowywana na serwerach Google - właściciela platformy blogspot, na której mam bloga). Na dole każdego maila, którego otrzymujesz jest link do samodzielnego wypisania się, to jedyna metoda.
UsuńKoszmar z dzieciństwa... Cebulę uwielbiam, ale do syropu z cebuli nadal przekonać się nie mogę, brrr!
OdpowiedzUsuńJa z wiekiem polubiłem ;)
UsuńPierwsze skojarzenie... dzieciństwo. Moja babcia zawsze faszerowała mnie tym syropem jak byłem chory. Może nie jest smaczny ale rzeczywiście jest skuteczny. Stare sposoby zawsze niezawodne! :)
OdpowiedzUsuńW końcu medycyna ludowa skądś się wzięła. Nasze babcie wiedziały co robią.
UsuńProfilaktycznie można się wspomóc wodą, która chroni organizm przed wolnymi rodnikami - wodę taką daje nam filtr redox fitaqua. Czyli woda ta buduje odporność organizmu. Kupiliśmy ze względu na dzieci no i siebie.
OdpowiedzUsuńOj, dzieciństwo sobie przypomniałem :)
OdpowiedzUsuń