Zupa z kapusty pekińskiej
Żenujący Żart Prowadzącego #3:
Przychodzi Chińczyk do sklepu w Polsce i mówi:
- Dżing dżeng dżong Coca Cola.
A ekspedientka na to:
- Dwie butelki czego?
Macie już dość, czy w kolejnym wpisie kontynuować serię? :) A tymczasem opowiem wam historię-inspirację tego wpisu.
A było to tak: jakiś czas temu byliśmy w piątkę (ja, Madzia, Lidka, Jingyao i Dan) na browarku na Pradze. Jingyao i Dan są Chinkami i chciałem im pokazać jaka piękna jest Praga. Finalnie wylądowaliśmy w "W Oparach Absurdu" popijając browarek. A browar jak to browar, napędza apetyt. Zatem moje Chinki wymyśliły, że pójdziemy do chińskiego restauranta się wzmocnić nieco. Bo dziewczyny raczej tylko chińską kuchnię preferują. Zresztą mają rację, sam chętnie bym się tylko na to przerzucił. Wsadziliśmy się zatem w transporter i ekspediowaliśmy na plac Narutowicza, prosto do Hong Kong House. Miły lokal, przestronny, taki naprawdę chiński. Zresztą dziewczyny wiedzą gdzie można jeść, a gdzie nie. My jako niezbyt zaawansowani spożywacze chińszczyzny zdaliśmy się na dziewczyny i kazaliśmy im zamawiać. Więc na stół wjechała tradycyjna chińska potrawa: 火锅. Jeśli nie jesteście zbyt biegli w czytaniu "krzaczków" to podpowiem. Czyta się to: huǒguō. Ewentualnie, jeśli nadal macie problemy to można to nazwać z angielska: hot pot. A dla ludzi posługujących się wyłącznie językiem nadwiślańskim może to być po prostu "ognisty kociołek". Potrawa była genialna! Na stół wjechał taki elektryczny piecyk a na nim wielki gar (prawdziwy tradycyjny hot pot jest z mosiądzu i ma palenisko, w którym pali się węglem drzewnym). Gar był podzielony na dwie części. Jak się po chwili dowiedziałem w jednej części był łagodny wywar, w drugiej pikantny (jak się kolejną chwilę później okazało: mega pikantny). Taki jakby rosołek się w tym garze gotował. A na drugi stół, obok nas zaczęły wjeżdżać talerzyki. Stół się po prostu pod nimi uginał, tyle tego było. Sam już nie pamiętam co dokładnie tam było, bo od ilości wrażeń straciłem kontrolę nad pamięcią. Wiem, że na pewno były bardzo cienko pokrojone plastry wołowiny, krewetki, dwie wersje tofu, ziemniaki pokrojone w plastry, mnóstwo różnych sosów (mniej lub bardziej pikantnych), makaron sojowy (bądź podobny) i właśnie kapusta pekińska. A owego hot pota je się następująco: każdy bierze sobie co tam chce z tego dodatkowego stolika i wrzuca do tego jednego wspólnego gotującego się gara. I gotuje sobie. Potem gmera pałeczkami, wyjmuje i zjada. I tak cały czas. Fantastyczna sprawa! I zaskoczyła mnie kapusta pekińska. Ugotowana w takim wywarze smakowała doskonale. To właśnie skłoniło mnie do zrobienia zupy z kapusty pekińskiej.
Przychodzi Chińczyk do sklepu w Polsce i mówi:
- Dżing dżeng dżong Coca Cola.
A ekspedientka na to:
- Dwie butelki czego?
Macie już dość, czy w kolejnym wpisie kontynuować serię? :) A tymczasem opowiem wam historię-inspirację tego wpisu.
A było to tak: jakiś czas temu byliśmy w piątkę (ja, Madzia, Lidka, Jingyao i Dan) na browarku na Pradze. Jingyao i Dan są Chinkami i chciałem im pokazać jaka piękna jest Praga. Finalnie wylądowaliśmy w "W Oparach Absurdu" popijając browarek. A browar jak to browar, napędza apetyt. Zatem moje Chinki wymyśliły, że pójdziemy do chińskiego restauranta się wzmocnić nieco. Bo dziewczyny raczej tylko chińską kuchnię preferują. Zresztą mają rację, sam chętnie bym się tylko na to przerzucił. Wsadziliśmy się zatem w transporter i ekspediowaliśmy na plac Narutowicza, prosto do Hong Kong House. Miły lokal, przestronny, taki naprawdę chiński. Zresztą dziewczyny wiedzą gdzie można jeść, a gdzie nie. My jako niezbyt zaawansowani spożywacze chińszczyzny zdaliśmy się na dziewczyny i kazaliśmy im zamawiać. Więc na stół wjechała tradycyjna chińska potrawa: 火锅. Jeśli nie jesteście zbyt biegli w czytaniu "krzaczków" to podpowiem. Czyta się to: huǒguō. Ewentualnie, jeśli nadal macie problemy to można to nazwać z angielska: hot pot. A dla ludzi posługujących się wyłącznie językiem nadwiślańskim może to być po prostu "ognisty kociołek". Potrawa była genialna! Na stół wjechał taki elektryczny piecyk a na nim wielki gar (prawdziwy tradycyjny hot pot jest z mosiądzu i ma palenisko, w którym pali się węglem drzewnym). Gar był podzielony na dwie części. Jak się po chwili dowiedziałem w jednej części był łagodny wywar, w drugiej pikantny (jak się kolejną chwilę później okazało: mega pikantny). Taki jakby rosołek się w tym garze gotował. A na drugi stół, obok nas zaczęły wjeżdżać talerzyki. Stół się po prostu pod nimi uginał, tyle tego było. Sam już nie pamiętam co dokładnie tam było, bo od ilości wrażeń straciłem kontrolę nad pamięcią. Wiem, że na pewno były bardzo cienko pokrojone plastry wołowiny, krewetki, dwie wersje tofu, ziemniaki pokrojone w plastry, mnóstwo różnych sosów (mniej lub bardziej pikantnych), makaron sojowy (bądź podobny) i właśnie kapusta pekińska. A owego hot pota je się następująco: każdy bierze sobie co tam chce z tego dodatkowego stolika i wrzuca do tego jednego wspólnego gotującego się gara. I gotuje sobie. Potem gmera pałeczkami, wyjmuje i zjada. I tak cały czas. Fantastyczna sprawa! I zaskoczyła mnie kapusta pekińska. Ugotowana w takim wywarze smakowała doskonale. To właśnie skłoniło mnie do zrobienia zupy z kapusty pekińskiej.
A dodam jeszcze, że ta potrawa jest absolutnie doskonała, wszyscy wyszliśmy potężnie najedzeni. Ale właśnie nie przejedzeni jak po ciężkim europejskim żarciu, tylko bardzo przyjemnie nasyceni.
A moją zupkę chciałem zrobić troszeczkę inaczej, bo na kościach. Nigdy dotąd nie robiłem zupy na kościach. Zawsze tylko na samych warzywach lub po prostu na kostce rosołowej. A teraz zapragnąłem inaczej i nabyłem tzw. kość karkową. Znaczy się jak mniemam wołową.
Zatem oto lista rzeczy przydatnych:
kość karkowa (około 0,5 kg)
kapusta pekińska
2 ziemniaki
1 cebula
2 marchewki
2 ząbki czosnku
papryczka chili (żeby zupa mocy nabrała)
pietruszka
por
seler
ziele angielski
liść laurowy
natka pietruszki (do ozdoby)
ziarno sezamu
Najpierw gotujemy kości żeby wywar zrobić. Ja gotowałem przez około 45 minut, żeby cały smak wyszedł z kości. Niestety podczas gotowania tworzy się tzw. szum, czyli brunatno-biała piana. Musimy mozolnie i cierpliwie łyżką tę pianę zgarniać. Im dokładniej wygarniemy ten szum tym zupa będzie smaczniejsza. W sumie to jest najbardziej żmudna część tej zupy. Po wygotowaniu kości wyciągamy je i wrzucamy warzywa, czyli pokrojoną w talarki cebulę, pokrojone w plasterki ziemniaki, również w plasterki pokrojoną marchew, zgnieciony bokiem noża czosnek, papryczkę chili, pietruszkę, selera, pokrojonego w plastry pora, dwa liście laurowe, parę kulek ziela angielskiego i doprawiamy solą i pieprzem. Kapustę pekińską szatkujemy, ale na razie jej nie dodajemy. Niech te warzywa się pogotują trochę same. Po kilku minutach gotowania dodajemy kapustę pekińską i gotujemy jeszcze kilka minut.
Zaprawiamy śmietaną i nakładamy na talerze. I tutaj kolejna rzecz, którą wymyśliłem sobie i która spisała się genialnie: na talerzu posypujemy dwoma łyżkami sezamu. Nada on zupie bardzo delikatną słodycz. I przyozdabiamy nieco natką pietruszki.
Aha, zapomniałbym jeszcze dodać: moje kości były trochę pokryte mięsem, więc mięso to zeskrobałem i też do zupy wrzuciłem. A zupa wyszła naprawdę pyszna. Co prawda myślałem, że będzie bardziej mięsna, taka esencjonalna bardziej, ale spoko, taka jaka wyszła też była naprawdę smaczna.
Więc smacznego! :)
---------------------------------------------------------------------
Chcesz dostawać moje przepisy prosto na e-mail? Wpisz swój adres z prawej strony w okienko "Przepisy prosto na twój e-mail!". Od tej pory żaden przepis Ci nie umknie :)
Ciekawy opis. Dobrze wiedzieć, że przy Pl. Narutowicza można zjeść takie cuda.
OdpowiedzUsuńMożna, można, lokal prawdziwie chiński. Tyle, że nie najtańszy... Ale raz na jakiś czas można :)
Usuń