Chleb żytni na żurku
Aaaaa! Aaaaa-aaaaa! Teraz tutaj powinno wystąpić jakieś zdanie powszechnie uważane za wulgarne, aczkolwiek pokazujące niezwykły entuzjazm, coś w stylu: o k***a, ja pie****ę! :)
Zrobiłem najlepszy chleb w swoim życiu! Absolutny best of the best! Mam tutaj pewnie prawdopodobnie ponad 150 przepisów na wszelakie pieczywka, ale to jest kompletny masakrator! W cuglach wysunął się na prowadzenie, lekko minął peleton i pognał 1000 km dalej! Łaaał, jestem już ponad godzinę po kolacji, ale jeszcze nie mogę się otrząsnąć. A najlepsze jest to, że tak kompletnie od czapy ten chleb robiłem, tak wrzucałem co miałem, żeby sprawdzić co wyjdzie. Na szczęście zawsze jestem bardzo skrupulatny i zanim tak "na odpierdol" wszystko wrzuciłem to dokładnie to poważyłem. Więc przepis dla was mam.
A niesamowite w tym chlebie jest to, że smakuje prawie jak pumpernikiel! Prawie. Myślę, że gdyby dłużej siedział w piekarniku to by identycznie smakował. Kiedyś to sprawdzę.
Niestety oprócz swoich niezaprzeczalnych plusów dodatnich chleb ten ma też, niestety, plusy ujemne. Ale wiadomo, ważne żeby plusy ujemne nie przesłoniły nam plusów dodatnich. I na szczęście nie przesłaniają :) A zady i walety zawsze być muszą.
W sumie wady ma dwie, może trzy. Ale dwie spore. Otóż po pierwsze i najważniejsze: nienawidzę takiego ciasta! Tak bardzo się do dłoni klei, że ledwo można je wygniatać! Jakby się gigantyczną gumę to żucia wygniatało, bleeee! Paskudztwo. Naprawdę ze dwa, czy trzy razy chciałem już zrezygnować i wywalić to ciasto. Uff, dobrze, że tego nie zrobiłem :) Dwa: podczas wyrabiania i wyrastania cuchnie jak stary wigwam! O ja pierdziu, najlepiej wyrabiać w masce przeciwgazowej, a na czas wyrastania się wyprowadzić :/ Nie żartuję. Żurek w połączeniu z zakwasem i czosnkiem tworzy chyba jakiś dziwny związek, którym z pewnością powinien się zainteresować sanepid. Albo chociaż wojsko, bo broń biologiczna jak znalazł. Czy tam chemiczna... Oprócz tego to wszystko wygląda mocno nieapetycznie: jak błoto. Serio. Aż dziw bierze, że efekt końcowy był tak niesamowity! :) Problemem jest też to, że koszmarnie długo się ten chleb robi, tak naprawdę ponad dobę. A co, taki sobie przepis wymyśliłem :) Bo jak odstawiłem do pierwszego rośnięcia to zupełnie nie wyrastał i dopiero po 12 godzinach nieco się podniósł. Więc obrobiłem jak trzeba i pozostawiłem do drugiego rośnięcia. Ale miałem imprezę więc nie bardzo mogłem się nim zajmować. Więc dopiero po kolejnych 12 godzinach do niego zajrzałem :) Nie wiem, być może można krócej, ale wolę nie ryzykować - ten smak jest warty tego czekania.
Ale dobra, rozpisałem się nieco. Pora jakieś konkrety przedstawić.
Albo nie, nie pora, najpierw jeszcze dodam, że znowu korzystałem z dobrodziejstw Bogutyn Młyn. Kto wie, może to też miało wpływ na smak? :) Tym razem prosto z młyna użyłem:
Zatem gdy już wiecie gdzie co kupić to pora na przepis:
400 ml żurku
100 g aktywnego zakwasu
2 łyżeczki soli himalajskiej (jeżeli używamy zwykłej soli to tylko 1 łyżeczka)
1 łyżeczka cukru
2 duże ząbki czosnku (takie naprawdę duże, takie jak 4 małe/średnie)
5 g świeżych drożdży (taka malutka kuleczka)
2 łyżki oleju
białko i mleko do posmarowania - na glazurę
Parę wskazówek:
Tak jak pisałem już: jeżeli nie mamy soli himalajskiej i używamy zwykłej to tylko 1 łyżeczka. Ta himalajska jest jakaś taka mniej słona moim zdaniem. Ale za to zdrowsza.
Zakwas musimy dokarmić, tzn. aktywować go na 12 godzin przed użyciem.
Żurek taki zwykły w butelce, ze sklepu.
To chyba wszystkie wskazówki.
Więc teraz po prostu wszystko tak jak mamy wrzucamy do dużej misy (czosnek przeciskamy przez zgniatarkę) i wyrabiamy. Na szczęście mąka żytnia nie potrzebuje tyle gniecenia co pszenna więc wystarczy 10 minut. Ale to będzie koszmar. Wspominałem już, że ciasto będzie się lepiło do dłoni i w żaden sposób nie będzie chciało zejść. Jakoś musimy się z tym pogodzić. W dodatku ten połączony fetor zakwasu, czosnku i żurku. Eeeee... Bądźcie dzielni, wytrzymajcie, a nagroda was nie ominie. Po tych 10 minutach zagniatania przyda się jakiś nóż żeby z dłoni zeskrobać lepiące się ciasto. Inaczej nie da rady.
No i zawijamy szczelnie miskę folią spożywczą i zostawiamy na 12 godzin. Niech sobie w spokoju fermentuje i produkuje fetorek :) Przez ten czas ciasto trochę podrośnie, ale w sumie bez rewelacji. Ale luz, nie przejmujcie się. Moczymy dłonie (do mokrych mniej się lepi) i przekładamy ciasto do foremki (tak dla przykładu wyłożonej papierem do pieczenia). Wygładzamy wierzch, przykrywamy ściereczką (już nie folią i nie jakoś tak bardzo szczelnie) i znowu zostawiamy na 12 godzin. Znowu trochę wyrośnie, ale znowu nie tak jakoś bardzo. Tak po prostu ma być.
Smarujemy po wierzchu białkiem rozrobionym z odrobiną mleka i pieczemy 1,5 godziny w 200 stopniach.
Nie jemy na ciepło! Wyjmujemy na kratkę i czekamy aż porządnie, zupełnie przestygnie. Na ciepło może być bardzo klejący w środku, dopiero jak wystygnie (najlepiej poczekać do następnego dnia) nabiera swojej formy i właściwości.
A przy okazji bądźcie tacy mili i kliknijcie mi w te reklamy z prawej strony, co? :)
A na koniec przekaz podprogowy: Karolinaaaaaa, tym razem naprawdę masz czego żałować! :)
---------------------------------------------------------------------
Chcesz dostawać moje przepisy prosto na e-mail? Wpisz swój adres z prawej strony w okienko "Przepisy prosto na twój e-mail!". Od tej pory żaden przepis Ci nie umknie :)
Wygląda pysznie...i na żurku - dla mnie coś zupełnie nowego! Ale wygląda bardzo zachęcająco!
OdpowiedzUsuńżałuję...;/
OdpowiedzUsuńAleż kolor; wygląda niesamowicie! Muszę się wziąć za niego :)
OdpowiedzUsuńWygląda doskonale, jak z dobrej piekarni.
OdpowiedzUsuńBo wiesz, zdjęcia robione twoim aparatem, to dlatego :)
OdpowiedzUsuń